piątek, 23 maja 2008

Kalifornijska niedziela

Kalifornijska niedziela cz. 1Jest osiem takich niedziel w roku, kiedy małe miasteczko Pomona, oddalone kilkadziesiąt mil od Los Angeles w Kalifornii staje się Mekką fanów zabytkowej motoryzacji. Relacja z największego autobazaru na zachodnim wybrzeżu USA.

Autor: Andrzej Pietkiewicz

Pomona, niewielkie miasteczko leżące kilkadziesiąt mil na południowy wschód od Los Angeles, osiem razy do roku staje się "mekką" fanów zabytkowej motoryzacji. Oprócz mieszkańców Kalifornii i innych stanów USA, miejsce to ostatnio coraz liczniej odwiedzają goście z Kanady, Meksyku, Europy, a jeśli wierzyć organizatorom, nawet z egzotycznej Japonii i Australii.

Miłośnicy aut wyprodukowanych w kraju "Wuja Sama" nie mogą ominąć tego miejsca w poszukiwaniu kolejnego nabytku do kolekcji, czy też części czy literatury potrzebnej do renowacji już posiadanych.
Tak się wszystko zaczęło...

Pierwszy "autobazar" w Pomonie zorganizował George Cross w 1975 roku. Z pewnością nie przypuszczał, że impreza o lokalnym zasięgu z dwustu miejscami dla sprzedających i budżetem 100 dolarów (tak, to nie pomyłka!) po latach stanie się wielomilionowym przedsięwzięciem. Dzisiaj Pomona Antique Auto Show & Swap Meet jest największą tego typu imprezą na całym zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych.

Odwiedziło ją dotąd ponad 2 miliony osób. Co półtora miesiąca gromadzi ponad 4 000 pojazdów i 2 700 stoisk z częściami, literaturą i wszelkiego typu pamiątkami związanymi z motoryzacją. Chcąc to wszystko obejrzeć należy przygotować się na odbycie prawie 25-kilometrowego spaceru, co niestety nie jest możliwe podczas jednodniowej imprezy. Liczbę odwiedzających organizatorzy określają każdorazowo na ponad 30 tysięcy.

... a tak jest dzisiaj

Giełda przeznaczona jest dla pojazdów wyprodukowanych co najmniej 25 lat temu. Wyjątkiem są Chevrolety Corvette oraz Porsche, których minimum wiekowe nie obowiązuje. Za wystawienie samochodu organizatorzy pobierają opłatę 20 dolarów. Zwolnione są od niej auta wyprodukowane przed 1932 rokiem, które o własnych siłach przekroczą bramę wjazdową. Pojazdy zjeżdżają w przeddzień imprezy i ustawiane są sektorami według swoistego "klucza". Dzięki temu osoby zainteresowane na przykład Cadillakami nie muszą tracić czasu na oglądanie licznie zgromadzonych Volkswagenów - i odwrotnie.

Bramy dla zwiedzających otwierane są bardzo wcześnie, bo o godzinie 5-tej rano. Kupuję bilet wstępu za 7 dolarów i... zaraz po wejściu niespodzianka - dwa ładnie utrzymane, "kultowe" Cadillaki DeVille z 1959 roku. Dla fanów tej marki to najbardziej poszukiwany rocznik z okresu powojennego, z największymi "ogonami" jakie w Detroit kiedykolwiek wyprodukowano. Biały czterodrzwiowy sedan kosztuje wywoławczo 14.500 dolarów. Silnik pracuje równo, oryginalna tapicerka w całkiem dobrym stanie, niezłe chromy i tylko minimalna rdza w dolnej partii nadwozia. Właściciel skłonny jest do negocjacji.

Obok różowe dwudrzwiowe coupe za 20.500 "zielonych". Serce raduje się na widok tego krążownika - nowy lakier i tapicerka, opony z "seksownymi" szerokimi białymi pasami, dziesiątki kilogramów wypolerowanych chromów. Zdaniem sprzedającego auto nie wymaga żadnych napraw. Zauważyłem później, że obydwa pojazdy nie czekały długo na nowych właścicieli.

Najwięcej oglądających gromadziło się wokół kilkudziesięciu Chevroletów Corvette. Potencjalni nabywcy z odpowiednio zasobnym portfelem mogli w nich dosłownie przebierać. Reprezentowane były niemal wszystkie modele i roczniki, poczynając od pięknie odrestaurowanych egzemplarzy z połowy lat 50-tych. Ceniono je grubo ponad pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Jednak dysponując kwotą w granicach 5-6 tysięcy USD również można było zostać właścicielem Corvetty, tyle że zajeżdżonej i wymagająceej "kosmetycznego remontu" Stingray z końca lat 70-tych. Samochody takie mimo wszystko szybko zmieniały właścicieli. Około południa na placu widziałem już tylko nieliczne egzemplarze "korwet" cenionych poniżej dziesięciu tysięcy dolarów.

Aut sprzed wojny "jak na lekarstwo"

Pomimo zachęty ze strony organizatorów w postaci bezpłatnego wjazdu na plac, pojazdów wyprodukowanych przed 1932 rokiem do Pomony zjechało ich niewiele. Nawet w słonecznej Kalifornii takich aut pozostało już stosunkowo mało. Te nieliczne, które przetrwały do naszych czasów w stanie mniej lub bardziej oryginalnym, drzemią sobie w klimatyzowanych garażach swoich bogatych właścicieli i nieśpieszno im do zmiany miejsca pobytu. Zmniejszenie podaży tych aut na rynku to między innymi skutek amerykańskiej mody na "hod rody", czyli maksymalnie przerobione i stuningowane samochody z lat 20-tych i 30-tych, które z oryginałem mają już dzisiaj niestety niewiele wspólnego.

Nieźle utrzymany Dodge Brothers z 1922 roku, podobno na chodzie, wystawiono za 8.500 USD. Chevrolet Coupe z początku lat 20-tych w stanie wymagającym kompletnej renowacji kosztował 3.500 USD. Pochodzący z tego samego okresu dwuosobowy Ford T roadster był do kupienia za około trzydzieści tysięcy dolarów. Ten idealnie odrestaurowany samochód wyposażony był nawet w oryginalny komplet narzędzi oraz stylowe bańki na olej!

Dziękuję Panu Helmuthowi Haginowi za okazaną pomoc, dzięki której artykuł ten mógł powstać.

Moda na "hot rody" nie przemija, American Dream (auta z lat 40-tych i 50-tych), Do wyboru do koloru (lata 60-te), Made in Europe, Auta dla indywidualistów oraz Nie tylko samochody (części i literatura) w 2 części "Kalifornijskiej niedzieli".

Kalifornijska niedziela cz. 2

Hot rody, amerykańskie auta lat 40-tych, 50-tych i 60-tych.

Europejskie produkcje dla indywidualistów oraz części i literatura. To wszystko w II części relacji z autobazaru w Pomonie.

Pierwszy "autobazar" w Pomonie zorganizował George Cross w 1975 roku z budżetem 100 dolarów. Obecnie jest największą tego typu imprezą na zachodzie USA. Zobacz auta na sprzedaż sprzed II wojny światowej.

Moda na "hod rody" nie przemija

Wspomniałem o hod rodach, zwanych również Customs (przez duże C). W Pomonie pojawiło się bardzo wiele pojazdów tego rodzaju, a obserwując przebogatą ofertę na stoiskach z częściami i akcesoriami tuningowymi można mówić wręcz o "hod rod manii". Zjawisko to swoimi korzeniami sięga jeszcze do lat trzydziestych ubiegłego stulecia. Gustują w nich przeważnie przedstawiciele młodszego pokolenia miłośników starej motoryzacji.

Auta są do granic możliwości przerabiane (uwspółcześniane) pod względem mechanicznym. Również nadwozie, delikatnie rzecz ujmując, nosi indywidualne piętno jego właściciela - często brakuje niektórych elementów w rodzaju pokrywy silnika, czasem skracane są słupki drzwiowe by obniżyć dach. Niskie zawieszenie, z niektórymi jego elementami widocznymi na zewnątrz. Do tego metaliczny lakier, obowiązkowo przyozdobiony płomieniami ognia oraz niewiarygodne ilości chromu. Całości dopełniają błyszczące felgi o małym przekroju oraz szerokie, niskoprofilowe opony. Auta takie nie miałyby pewnie szans na dopuszczenie do ruchu w naszym kraju, w Stanach Zjednoczonych odczuwa się jednak o wiele większy liberalizm i mniejszą biurokrację pod tym względem.

Przygotowanie takiego pojazdu zajmuje nieraz kilka lat pracy i parę tysięcy godzin spędzonych w warsztacie. Odzwierciedlały to ceny hod rodów oferowanych do sprzedaży w Pomonie - zawierały się one w przedziale 30-60 tysięcy dolarów. Niektóre ze stojących na placu pojazdów nie były na sprzedaż, a ich właściciele pragnęli jedynie swoje cuda wystawić na pokaz, czerpiąc satysfakcję z reakcji publiczności na ich widok.

Chrom, ogony i białe opony - American dream

Auta z lat 40-tych i 50-tych były w Pomonie bogato reprezentowane. Amerykański przemysł samochodowy, podczas wojny pracujący wyłącznie na potrzeby wojska, przeżywał powojenny boom. Produkcja samochodów osobowych gwałtownie rosła, nic więc dziwnego, że wiele pojazdów przetrwało do chwili obecnej. W Chevroletach, Fordach, Dodgach i Oldsmobilach można było przebierać.

Auto na chodzie z nadwoziem do remontu można było kupić już od 3-4 tysięcy dolarów. Moim "faworytem" był Buick Special z 1956 roku, z pięknym szafirowo-białym, dwudrzwiowym nadwoziem. Silnik uruchamiał się i pracował nienagannie. Wzrok przyciągał dopiero co położony lakier, nowiutkie "białe" opony, błyszczące w słońcu chromy i odświeżona tapicerka. Właściciel, mieszkaniec Hollywood, wycenił samochód na 6.800 USD i cenę tę nazwałbym superokazyjną.

Natomiast aut z "wyższej półki", czyli Cadillaków, Lincolnów i Imperiali produkowanych w stosunkowo krótkich jak na warunki amerykańskie seriach, widziałem zaledwie parę sztuk. Ich ceny rozpoczynały się od kilkunastu tysięcy dolarów wzwyż.

Do wyboru, do koloru...

Lata 60-te na giełdzie w Pomonie to przede wszystkim Fordy Fairlane i Chevrolety. Z tych ostatnich - zwłaszcza modele Bel Air oraz Impala są dzisiaj bardzo poszukiwane przez średniozamożnych Amerykanów. Jak się dowiedziałem, masowo wykupują je również przybysze z Meksyku, gdzie auta te są niemal przedmiotem kultu. O tym, że tamtejsi rzemieślnicy potrafią przywrócić im dawną świetność, przekonałem się naocznie podczas wycieczki do Tijuana i Encinada, meksykańskich miast położonych w pobliżu granicy z USA.

Nabywcy z nieco bardziej wypchanym portfelem rozglądali się przede wszystkim za Cadillakami w wersji convertible, czyli kabriolet, jak przyjęło się mówić w Europie. Wymagający gruntownej renowacji "Caddy" DeVille z końca lat sześćdziesiątych, z rozkładanym dachem i... dużym przebiegiem, można było nabyć nawet za 5.500 USD. Taki sam samochód w idealnym stanie z 1969 roku widziałem w cenie 12.500 USD. Cadillaki Eldorado w wersji kabriolet z lat 1974-1976 można było "trafić" poniżej pięciu tysięcy dolarów. Na uwagę zasługiwał też stosunkowo rzadki egzemplarz Lincolna Continental Convertible z 1962 roku za 10.500 USD. W takim właśnie aucie zginął w zamachu w Dallas prezydent John F. Kennedy. Jest to jeden z nielicznych czterodrzwiowych kabrioletów na motoryzacyjnym rynku.

Made in Europe

Wśród samochodów europejskich najliczniej reprezentowane były Volkswageny. Importowano je do USA w masowych ilościach, nic więc dziwnego, że na giełdzie w Pomonie naliczyłem ich ponad setkę. Ceny porównywalne z naszymi. Sportowy model Karmann Ghia w idealnym stanie można było nabyć za 5-8 tysięcy dolarów w wersji coupe lub ponad 10 tysięcy za kabriolet. Również w tych samych granicach należało zapłacić za Porsche 911 i 912 z końca lat 60-tych. Cena na Mercedesy SL model 107 wahała się od 4.500 do 10.000 USD w zależności od stanu i wyposażenia. Przedstawicielem aut luksusowych "made in Europe" był nieskazitelny Rolls-Royce Silver Shadow z 1976 roku, wyceniony na 20 tysięcy dolarów.

Auta dla indywidualistów

Wśród paru tysięcy aut znalazły się również pojazdy stanowiące rzadkość nawet jak na warunki kalifornijskie. Wykładając 32 tysiące dolarów można było stać się właścicielem majestatycznego Rolls-Royce'a Silver Wraith z 1950 roku. Za przepięknego Lincolna Continental Convertible z 1949 roku należało zapłacić 55 tysięcy. Inne "rodzynki" to odrestaurowany Mercedes 190 SL z 1958 roku za 30.000 USD, Porsche 356 Coupe z 1966 roku z nadwoziem do remontu za 14.000 USD czy też ultrarzadki Baroque z 1983 roku za 35.000 USD. Tłumek gapiów otaczał wspaniałego Ferrari Dino o wyglądzie, jakby auto dopiero poprzedniego dnia opuściło zakład produkcyjny w Modenie. Za kierownicą trzydziestoparoletni właściciel, typ playboya. P.O.R. czyli cena na życzenie - głosiła kartka za szybą. Nie ośmieliłem się pytać...

Reprezentowane też były wszelkiego rodzaju repliki i kit-cary - od kiczowatej Gazelle (niegdyś oferowanej przez producenta w częściach do samodzielnego montażu) w cenie 3.500 USD, poprzez repliki Porsche 356 oscylujące w granicach 10-12 tysięcy do współczesnej, fabrycznej repliki legendarnej Cobry za około 50.000 USD.

Nie tylko samochody

Na stoiskach można było znaleźć niemal wszystko, co wiąże się z motoryzacją - od nowych i używanych części zamiennych, poprzez akcesoria, literaturę i modele aut, na starych plakatach, znakach drogowych i pompach ze stacji benzynowych kończąc. Do samochodów produkcji amerykańskiej, zwłaszcza tych bardziej popularnych, można było znaleźć niemal wszystko. Komplet świeżo pochromowanych zderzaków do Chevy Bel Air z 1958 roku - proszę bardzo - 990 USD za parę. Klamka wewnętrzna do Caddiego Sixty Special sprzed wojny - no problem, dwadzieścia dolarów. Nowiutkie opony do Forda T z 1925 roku - około 400 USD za komplet.

Widać, że na potrzeby miłośników zabytkowych pojazdów pracuje dziś w USA cała gałąź przemysłu. Niektórzy handlarze przyjechali z własnymi sklepami na kołach, mieszczącymi się w specjalnie do tego celu przystosowanych kontenerach lub kilkunastometrowej długości przyczepach. Inni wyznając zapewne zasadę, że to co dla kogoś jest niepotrzebnym złomem, dla innych może być znaleziskiem na wagę złota - przywieźli do Pomony zawartość garażowego pojemnika na śmieci. Tym niemniej handel kwitnie - niemal każda osoba opuszcza tereny handlowe ze "skarbami" pod pachą lub na specjalnych wózkach, które można wypożyczyć od organizatorów.

Powodów do narzekań z pewnością nie mają również właściciele licznych punktów gastronomicznych. W powietrzu unosi się wszechobecna woń towarzysząca tak popularnemu tutaj grillowaniu. Po południu, gdy impreza dobiega końca, okoliczne autostrady zapełniają się nowiutkimi krążownikami. Wiozą na lawetach lub w swoich przepastnych bagażnikach "upolowane" w Pomonie zdobycze, dzięki którym niejeden wehikuł z czasów naszych ojców czy dziadków zostanie przywrócony do dawnej świetności.

Dziękuję Panu Helmuthowi Haginowi za okazaną pomoc, dzięki której artykuł ten mógł powstać.
Kolekcja Samochodów Zabytkowych - Cadillac Sixty Special (1939), Excalibur Phaeton Series III (1975) oraz Rolls-Royce Silver Cloud III (1964). Andrzej Pietkiewicz.

Brak komentarzy: