piątek, 23 maja 2008

Cadillac Sixty Special - samochod Al Capone'a


Cadillac w latach 30-tych ubiegłego stulecia używany był przede wszystkim do celów reprezentacyjnych. Podróżowali nim monarchowie, papieże, artyści oraz... gangsterzy - m.in. Al Capone, a później przywódcy włoskiej mafii w USA.


Autor: Andrzej Pietkiewicz

Firma "Cadillac Automobile Company" została założona w 1903 r. przez Henry'ego M. Lelanda i Williama Murphy jako rozwinięcie działającej wcześniej "Detroit Automobile Company". Nazwa pochodzi od Le Sieur Antoine de la Cadillac - francuskiego założyciela Detroit z 1701 r. Zarówno pierwszy jednocylindrowy Cadillac z 1903 roku, jak i następny model z 1906 r. z silnikiem czterocylindrowym były autami o doskonałej jakości. Dewizą firmy "Cadillac" stała się techniczna perfekcja - w 1908 r. po raz pierwszy użyto w celach reklamowych sloganu "Cadillac: Standard of the World". W tym samym roku zaprezentowano "rewolucyjny" (jak go wówczas okrzyknięto) "Model 30". W 1909 r firma została włączona do koncernu "General Motors".

Wynalazkiem Cadillaca był rozrusznik elektryczny, zastosowany po raz pierwszy w 1912 r., dzięki któremu do grona klientów firmy dołączyła liczna rzesza kobiet, które nie musiały już dłużej męczyć się uruchamiając samochód przy użyciu korby. W 1915 r. "Cadillac" rozpoczął produkcję "Modelu 51" - pojazdu z 8-cylindrową jednostką napędową zaprojektowaną przez zespół pod kierunkiem samego Henry'ego Lelanda, który był pierwszym seryjnie produkowanym samochodem z silnikiem V8. Od tego czasu domeną Cadillaca stały się maszyny o dużej pojemności, z dużym momentem obrotowym. W 1930 r. Cadillac zaczął lansować nawet V16, rok później zaś V12, ze względu jednak na okres kryzysu w gospodarce światowej samochody te nie były produkowane i kupowane masowo. Podstawą produkcji w okresie międzywojennym pozostawały modele z widlastym silnikiem ośmiocylindrowym.

W latach 30-tych ubiegłego stulecia Cadillac ugruntował opinię najbardziej prestiżowej i luksusowej amerykańskiej marki. Pojazdów tych używali monarchowie (królowa holenderska Wilhelmina, król Belgii Baudouin, król Szwecji Gustaf), papieże (Pius XII, Jan XXIII), artyści (Marlena Dietrich, Fred Astaire, Joan Harlow, Rita Hayworth, Salvador Dali) oraz... gangsterzy (Al Capone, a później przywódcy włoskiej mafii w USA). Samochody te były i nadal są powszechnie używane do celów reprezentacyjnych - i to nie tylko w Stanach Zjednoczonych. W Polsce w okresie II Rzeczypospolitej Cadillaca używał prezydent Ignacy Mościcki, kolejni premierzy oraz ministrowie obrony.

Pozycję lidera amerykańskiego rynku samochodowego ugruntował wprowadzony do produkcji w 1938 r. model Sixty Special. Zaprojektowany został przez młodego stylistę Billa Mitchella, późniejszego szefa zespołu projektowego koncernu General Motors i wywarł znaczący wpływ na kierunek rozwoju amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego.

Całkowitą nowością było wyeliminowanie stopni umieszczonych zwykle poniżej drzwi pojazdu, dzięki czemu w znacznym stopniu zwiększyła się szerokość użyteczna wnętrza, umożliwiając sześciu pasażerom wygodne podróżowanie. Sześcioosobowe samochody stały się odtąd tradycją Cadillaca oraz niemalże standardem dla innych producentów amerykańskich. Kolejną innowacją było takie zaprojektowanie bagażnika, iż niejako "wtopił" się on w pozostałą część nadwozia, stając się jego integralną częścią. Znalazło w nim miejsce koło zapasowe, które dotąd było umieszczane z boku pojazdu lub zawieszane z tyłu za dającym się zdejmować kufrem pełniącym rolę bagażnika. Zdecydowanie mniejsze niż w poprzednich modelach i bardziej wywinięte błotniki nie były już oddzielane od boków i przodu samochodu. Atrapa w kształcie maski szermierza zastąpiła pionową osłonę chłodnicy, a opływowa obudowa przednich reflektorów nadawała samochodowi lekkości. Inną ważną nowinką techniczną było umiejscowienie dźwigni zmiany biegów przy kierownicy, co zastosowano po raz pierwszy na świecie w samochodzie produkowanym seryjnie właśnie w modelu "Sixty Special".

Pojazd napędzał 8-cylindrowy silnik widlasty o pojemności 346 cali sześciennych (co odpowiada 5 676 cm³) o nowoczesnej na owe czasy konstrukcji tzw. "monobloc" (blok cylindra i głowica stanowiły jeden odlew), z zastosowaniem hydraulicznych zaworów i gaźnika Stromberg AAV-26. Kompresja silnika wynosiła 6,25:1, a moc 135 KM przy 3 400 obr./min. Napęd przenoszony był na tylną oś za pośrednictwem 3-biegowej synchronizowanej skrzyni biegów o przełożeniu 3,92:1. Zastosowano hydrauliczne hamulce bębnowe na cztery koła oraz stalowe obręcze kół o średnicy 16 cali. Nadwozie stalowe, 4-drzwiowe, 6-miejscowe o imponującej długości 544 cm i rozstawie osi prawie 323 cm, z luksusowo wykończonym drewnem i skórą wnętrzem. Waga samochodu wynosiła 4 110 funtów (1 864 kg).

W 1939 roku wyprodukowano 5 513 sztuk modelu "Sixty Special"; cena sprzedażna modelu z podstawowym wyposażeniem wynosiła 2 195 USD. Klienci mieli do wyboru dość bogate dodatkowe wyposażenie za dopłatą, na uwagę zasługują zwłaszcza odbiornik radiowy oraz otwierany dach - prawie nie znane wówczas w Europie. Do wyboru była również opcja specjalnej przeszklonej ścianki oddzielającej kierowcę od pasażerów podróżujących na tylnej kanapie, stosowanej zwykle w pojazdach rządowych. W procesie produkcji przywiązywano wielkie znaczenie do zachowania bardzo wysokiej jakości wykonania. Klientelę stanowili ludzie z najwyższych warstw społecznych, przedstawiciele wolnych zawodów, agencje rządowe i bogate korporacje.
Dzisiaj Cadillaki "Sixty Special" z pierwszych lat produkcji tego modelu uznane zostały bezspornie za samochody o walorach kolekcjonerskich. Amerykański "Classic Car Club of America" wyprodukowane w latach 1938-1947 egzemplarze tego modelu wprowadził na oficjalną listę tzw. samochodów klasycznych ("CCCA Classic Cars"). W kręgach kolekcjonerskich za najbardziej poszukiwane uważa się egzemplarze wyprodukowane przed II wojną światową. Niestety, pojazdy w dobrym stanie technicznym są już dzisiaj rzadkością. O ile mi wiadomo, w Polsce nie znajduje się żaden egzemplarz tego modelu z okresu międzywojennego.

Kolekcja Samochodów Zabytkowych - Cadillac Sixty Special (1939), Excalibur Phaeton Series III (1975) oraz Rolls-Royce Silver Cloud III (1964). Andrzej Pietkiewicz.

Excalibur Automobile Corporation - historia firmy

Założona w 1964 r. przez Brooka Stevensa firma "SS Automobiles Inc" produkowała auta w stylu lat 30-tych, które perfekcją wykonania dorównywały Rolls-Royce'om. Ich właścicielami byli znani artyści, aktorzy i ludzie biznesu.

Autor: Andrzej Pietkiewicz

Początki powstania "Excalibura" sięgają roku 1963, kiedy to Brooks Stevens zatrudniony na stanowisku głównego projektanta znanego producenta samochodów "Studebaker" otrzymał od prezesa firmy Sherwooda Egberta zlecenie przygotowania na zbliżający się Międzynarodowy Salon Samochodowy w Chicago prototypu pojazdu, który na stoisko firmy przyciągałby tłumy zwiedzających. Stevens otrzymał do dyspozycji podwozie "Studebakera" Lark Daytona, silnik o pojemności 4,75 litra i mocy 290 KM montowany w modelu Avanti, sześć tygodni czasu i... wolną rękę w wyborze koncepcji samochodu.

Brooks nie będąc skrępowanym żadnymi ograniczeniami wykorzystał daną mu szansę i radzie dyrektorów przedstawił pojazd nazwany przez niego "Studebaker" SS. Pech chciał, że chory na raka Sherwood Egbert jeszcze przed ukończeniem prototypu zmuszony był przekazać władzę w firmie swojemu zastępcy Byersowi Burlingame, reprezentującemu całkowicie odmienną koncepcję uczestnictwa w Chicago Car Show. Zdecydował, że zaprezentowanie pojazdu, który nie miał żadnych szans na wejście do masowej oferty Studebakera byłby posunięciem błędnym i ryzykownym.

Dla Brooksa Stevensa był to nieomal koniec świata. O niepowodzeniu zwierzył się Jerremu Allenowi, dyrektorowi organizacyjnemu salonu w Chicago. "Nie przejmuj się i przywieź samochód, postaram się znaleźć dla niego kącik" - usłyszał w odpowiedzi. Kąt rzeczywiście się znalazł, niechciane przez nikogo z uczestników miejsce na drugim piętrze budynku obok kiosku z hot-dogami. Bomba wybuchła, gdy pojazd opuścił kontener. "Pokonanie kilkuset metrów z parkingu zajęło kilka godzin. Ludzie zatrzymywali nas co parę kroków, robili zdjęć i zadawali mnóstwo pytań o szczegóły techniczne, cenę i możliwość zakupu" - wspomniał Stevens. Jego dwumiejscowy prototyp o nadwoziu inspirowanym przez produkowane przed wojną "Mercedesy" SS i SSK typu roadster stał się niekwestionowaną gwiazdą salonu obleganą przez tłumy zwiedzających. Jak łatwo się domyśleć, Brooks został wyrzucany z pracy za niesubordynację.

Samochód został wkrótce pokazany jako honorowy eksponat Salon Samochodowego w Nowym Jorku, wygrał zorganizowany przez czasopismo "Road & Track" konkurs oraz był bohaterem entuzjastycznego artykułu w "Automobile Quarterly". Wymyślono nawet nazwę na określenie rodzaju nadwozia, którego prekursorem był prototyp Stevensa - "contemponary classic car", co można przetłumaczyć jako "współczesny stary samochód".

Obserwując niespotykane zainteresowania bogatej klienteli, za namową przyjaciół Brooks Stevens zdecydował się na założenie w 1964 roku wspólnie z dwoma synami własnej firmy "SS Automobiles Inc" z siedzibą w Miwauke i kapitałem założycielskim zaledwie 60 tysięcy dolarów. Model nazwany "Excalibur" SS rozpoczął małoseryjną produkcję.

Będąc w "stanie wojny" z dotychczasowym pracodawcą Studebakerem, Stevens zdecydował się przyjąć złożoną przez General Motors propozycję wykorzystania 300-konnego silnika V8 o pojemności 5,4 litra pochodzącego z "Chevroleta" Corvette. Przednia część pojazdu stylizowana była na produkowane w latach trzydziestych "Mercedesy" (modele SSK i 500/540K), których miłośnikiem był Stevens, z całym naciskiem należy jednak podkreślić, że "Excalibur" nigdy nie był tzw. repliką jakiegokolwiek modelu tej znanej niemieckiej marki, ani też celem konstruktora nie było jego wierne odwzorowanie.

Na przełomie 1969 i 1970 roku zaprezentowano zmodernizowany model Series II, z większym silnikiem o pojemności 5,7 l i przyprawiającym wówczas o zawrót głowy osiągach: prędkości maksymalnej 240 km/h i przyśpieszeniu 0-100 km w 7 sekund! Obok wytwarzanego wcześniej dwumiejscowego roadstera, podjęto też produkcję pojazdu o czteromiejscowym nadwoziu phaeton.

W 1975 roku zaprezentowano kolejną generację "Excalibura" określaną jako Series III, w którym zastosowano przejęty z Chevroleta Corvette 460-konny silnik "Turbo-Jet" o pojemności 7,44 litra, współpracujący z automatyczną skrzynią biegów. Rama podwozia została w znacznym stopniu wzmocniona, dla porównania była trzykrotnie cięższa od ram stosowanych w "zwykłych" Chevroletach. Inne z zastosowań technicznych to tarczowe hamulce na czterech kołach, wspomaganie układu kierowniczego, hydrauliczna regulacja zaworów, pompowane amortyzatory, klimatyzacja, katalizator spalin i dostosowanie do benzyny bezołowiowej, o której w Europie nikt jeszcze wówczas nie słyszał. Na wyposażeniu samochodu znalazł się sztywny dach wykonany z włókna szklanego obciągniętego nieprzemakalną tkaniną, co w połączeniu z udoskonalonym ogrzewaniem umożliwiało użytkowanie pojazdu praktycznie przez cały rok. Pochodzące z tamtego właśnie okresu egzemplarze "Excalibura" są dzisiaj najbardziej poszukiwane wśród kolekcjonerów na całym świecie.

W 1980 roku pokazano kolejną generację samochodu, Series IV, z mniejszym 5-litrowym, 305-konnym silnikiem i bardzo "uwspółcześnionym" nadwoziem (elegancki kuferek zmienił się w tradycyjny bagażnik, w drzwiach pojawił się centralny zamek i elektrycznie otwierane szyby, a dachem można było odtąd sterować naciśnięciem guzika na desce rozdzielczej). Zamiany te ułatwiały na pewno życie kierowcy i pasażerom, jednocześnie jednak odbierały "Excaliburowi" szyk i elegancję poprzednich modeli, upodabniając zarazem do innych współczesnych samochodów obecnych na rynku amerykańskim. Jak się później okazało, był to "początek końca" tej legendarnej marki. Sprzedaż, która tradycyjnie wynosiła ok. 100 szt. rocznie zaczęła z roku na rok maleć, na samochód nie trzeba już było wyczekiwać w kolejce. Gdy w 1985 roku zaprezentowano kolejną generacją Series V z jeszcze bardziej nowoczesnym nadwoziem, znalazło się jedynie 78 chętnych do jego zakupu. Kierownictwo firmy nie potrafiło wyciągnąć wniosków z tej sytuacji i z uporem godnym lepszej sprawy modernizowało swój produkt, nadając coraz bardziej kiczowaty wygląd. W 1988 roku pokazano światu czterodrzwiowe wersje Touring Limousine oraz Royales, po czym... produkcja spadła do 37 sztuk. Rok później "Excalibur Automobile Corporation" zmuszona była ogłosić swoje bankructwo.

Produkcja "Excalibura" wykonywana była całkowicie ręcznie, z perfekcyjną dbałością o szczegóły, o jakości porównywanej z "Rolls-Roycem". Dzięki solidnej stalowej ramie i elementom nadwozia wykonanym z blachy nierdzewnej, blachy aluminiowej i włókna szklanego, samochód praktycznie nie obawiał się korozji. Do dzisiaj zachowała się większość z ok. 3600 pojazdów wyprodukowanych w okresie istnienia firmy.

Za cenę nowego samochodu tej marki można było kupić sześć do ośmiu nowych luksusowych "krążowników" szos marki Chevrolet, mimo to, a może właśnie dlatego, "Excalibur" był i nadal jest ulubionym pojazdem amerykańskich artystów, aktorów i ludzi biznesu. Joan Collins, Steve McQuinn, Tony Curtis, Eddy Murphy, Kenny Rogers - nazwiska jego posiadaczy można mnożyć. Uważany za jeden z najpiękniejszych samochodów wytwarzanych kiedykolwiek w USA, doczekał się mniej lub bardziej udanych "podróbek" przez naśladowców.

W Milwaukee przed paroma laty otwarto muzeum Brooka Stevensa i "Excalibura" w wielu krajach istnieją kluby zrzeszające posiadaczy pojazdów tej marki - największy z nich w Los Angeles. Dzisiaj pojazdy te z racji stosunkowo niewielkiej liczby wyprodukowanych egzemplarzy poszukiwane są przez kolekcjonerów nie tylko w USA, ale ostatnio także w Japonii i Europie, a jeden z nich "Excalibur" Phaeton Series III trafił do Olsztyna.

Kolekcja Samochodów Zabytkowych - Cadillac Sixty Special (1939), Excalibur Phaeton Series III (1975) oraz Rolls-Royce Silver Cloud III (1964). Andrzej Pietkiewicz.




Mercedes 300 Adenauer - auto kanclerza RFN

Kiedy w 1951 roku na salonie samochodowym we Frankfurcie nad Menem, Mercedes zaprezentował model 300, czołowy niemiecki tygodnik Stern nazwał go Mercedesem Zagłębia Ruhry, przeznaczonym dla bogatych - przemysłowców, finansistów i polityków.

Autor: Giełda Samochodowa

Mercedes 300 bowiem idealnie pasował do obrazu tej klasy społeczeństwa. Dostojna sylwetka, opływowe linie, elegancja w każdym calu.

6-cylindrowy silnik o pojemności 3 litrów osiągał moc 115 KM. Czterodrzwiowa limuzyna kosztowała 19 900 marek. Średnia płaca wynosiła w tym czasie 600 DM, a za garbusa trzeba było zapłacić 4400 marek.

Stern nie mylił się. Lista posiadaczy tego auta świadczy, że byli to ludzie o zasobnych kieszeniach. Są na niej Alfred Krupp, jak i książę Monaco - Rainier III. Ale była też jedna osoba, której Mercedes 300 przypadł szczególnie do gustu: był nią kanclerz RFN Konrad Adenauer. Od początku pojawienia się wozu, ten starszy pan zaczął używać go jako pojazdu służbowego. Jego przygotowanie kosztowało podatników 27 tys. DM. 300S miał 6-cylindrowy silnik o mocy 150 KM. Mógł "wyciągnąć" 175 km/h. Kanclerz jeździł nim przez 11 lat.

Na II półrocze 1959 roku w Niemczech zapowiadana jest wizyta prezydenta Eisenhowera. Jest to prestiżowa wizyta, chodzi o wzmocnienie pozycji NATO przed pobytem Chruszczowa w USA. Najbliższe otoczenie kanclerza sugeruje użycie amerykańskiego wozu. Ale Adenauer jest nieustępliwy. Oświadcza: - Amerykański prezydent w Niemczech powinien jechać niemieckim samochodem.

26 sierpnia 1959 roku Eisenhower ląduje w Bonn. Do siedziby Bundestagu jedzie otwartym Mercedesem 300.

I tak już pozostało. Mieszkańcy Bonn przyzwyczaili się do widoku auta z niebieskimi światłami, żaluzją na oknach i proporczykiem na prawym błotniku.

Produkcję "trzysetki" zakończono w 1962 roku. Rok później kanclerz Adenauer zrezygnował z dalszej kariery. Miał 87 lat. Przez 14 lat pracy tylko raz przesiadł się do innego wozu.

Nic dziwnego, że Mercedes 300 miał oprócz tego wielu znanych właścicieli, jak Willy Brandt, Haile Selassie, Jan XXIII, prezydent Kennedy...

Audi dla ubogich i Opel dla bogaczy - dziwna historia

Niektóre marki kojarzą nam się z solidnością, prestiżem i nawet mniejsze modele są nieosiągalne dla zwykłego zjadacza chleba. Inne za tą cenę proponują samochód z wyższej półki, a auta klasy średniej i mniejszej są skrojone na kieszeń uboższego nabywcy. Jednak w każdej chwili może to się zmienić.

Autor: Krzysztof Dąbrowski

Ostatnio w jakimś czasopiśmie przeglądałem porównanie Audi A4 z Oplem Vectrą. Klasa tych aut, dane techniczne i osiągi są bardzo podobne, ale jest jednak jedna rzecz istotnie różniąca obydwa pojazdy - cena. Różnica ta wynosi bagatela około 40 000 zł. Oczywiście droższe jest Audi. I tu dłużej się zastanowiłem. Czas bywa przewrotny. Te dwie firmy, z których właśnie Audi symbolizuje tradycję i solidność, miały jeszcze nie dawno odmienne role.

Opel, który obecnie swoją największą część produkcji skierował w uboższą stronę społeczeństwa (oczywiście w skali Unii Europejskiej), opiera się głównie na modelach Corsy, Astry i Vectry. Omega, jaka by nie była wyposażona pozostaje samochodem klasy średniej. Calibra i Tigra to margines. Odwrotnie jest w Audi. Model A2 to pobocze głównej produkcji. A3 też jest rzadkim nawet w Niemczech samochodem. A4 i A6 główny produkt, trafia do bogatszych starających jeździć prestiżowym samochodem, a A8 konkuruje z powodzeniem w kategorii aut luksusowych.

A nie tak dawno było odwrotnie.

W latach sześćdziesiątych Audi produkował przestarzałe konstrukcje NSU Prinz z silnikiem z tyłu, będące wzorem dla Zaporożca zwanego popularnie Wania-Princ. Samochód ten dysponując silnikami o pojemności 1 bądź 1.2 litra, miał niewygodne i hałaśliwe wnętrze, a jego jedyną zaletą była niezawodność. Krótki epizod z samochodami z silnikiem Wankla, przesłoniło najważniejsze wydarzenie dla tej firmy w tamtym okresie, czyli fuzję z VW. Od tej pory samochody Audi ukazywały się jako rzadsze odmiany Volkswagenów.

W tym czasie Opel walczył z Mercedesem o bogatszą część niemieckiego społeczeństwa. Modele Rekord, Kapitan, Admiral, Diplomat, czy też do nie dawna produkowany Senator, były ekskluzywnymi samochodami często przypominając amerykańską stylistykę. Zaś model GT to mniejsza wersja Corvetty. Mam osobiste wspomnienia związane z Oplem. W latach sześćdziesiątych ojciec mojego kolegi miał Opla Rekorda Olimpię. Piękny ten samochód ozdobiony chromem i lotkami zakańczającymi tylne błotniki, miał jeszcze jedną rzecz niezwykłą szybkościomierz. Podobny jak w pierwszych Fiatach 125p ze wskaźnikiem wysuwającym się jak taśma, do szybkości 50km/h był zielony, dalej zmieniał kolor na pomarańczowy, aby przy 100km/h ponownie zmienić się w czerwoną wstęgą. Nie muszę dodawać, że dla 7-letniego chłopca wyglądało to na czary.

Zmiany w charakterze produkcji jednej i drugiej firmy łączyły się z wejściem w skład dużego koncernu. Choć oczywiście nie znam polityki wewnętrznej i mechanizmów traktowania składowych firm to wygląda na to, że Audi wywalczył sobie prestiżową pozycję w VW. I raczej nie można sobie wyobrazić, aby samochody VW, kojarzone z pojazdem dla ludu, mógł zaistnieć na rynku samochodów klasy wyższej. Natomiast Opel, gdy w szedł w skład GM został zepchnięty do roli producenta samochodów dla uboższej części społeczeństwa Unii. Ta zmiana też została wymuszona, trudno żeby fabryka o takich tradycjach w budowie pojazdów wielkości Kadeta, zarzuciła produkcję mniejszych aut, koncentrując się na limuzynach.

Wnioski, jakie z tego można wysnuć to, że nic nie trwa wiecznie, a każdy producent samochodów nawet ten z wielkimi tradycjami musi być przygotowany na zmiany, mało tego musi znać moment, w którym trzeba te zmiany zaprowadzić.

Galeria

1. Opel Admiral 1964-65

2. Opel Diplomat V8 Coupe z 1964 roku


Krzysztof Dąbrowski zajmuje się szkoleniem i rekrutacją kierowców. Współpracuje obecnie z czasopismem "Samochody specjalne", dla którego testuje nowe ciężarówki. Prowadzi także własną stronę WWW:
Ciężarówki - AutoCentrum.pl

Kalifornijska niedziela

Kalifornijska niedziela cz. 1Jest osiem takich niedziel w roku, kiedy małe miasteczko Pomona, oddalone kilkadziesiąt mil od Los Angeles w Kalifornii staje się Mekką fanów zabytkowej motoryzacji. Relacja z największego autobazaru na zachodnim wybrzeżu USA.

Autor: Andrzej Pietkiewicz

Pomona, niewielkie miasteczko leżące kilkadziesiąt mil na południowy wschód od Los Angeles, osiem razy do roku staje się "mekką" fanów zabytkowej motoryzacji. Oprócz mieszkańców Kalifornii i innych stanów USA, miejsce to ostatnio coraz liczniej odwiedzają goście z Kanady, Meksyku, Europy, a jeśli wierzyć organizatorom, nawet z egzotycznej Japonii i Australii.

Miłośnicy aut wyprodukowanych w kraju "Wuja Sama" nie mogą ominąć tego miejsca w poszukiwaniu kolejnego nabytku do kolekcji, czy też części czy literatury potrzebnej do renowacji już posiadanych.
Tak się wszystko zaczęło...

Pierwszy "autobazar" w Pomonie zorganizował George Cross w 1975 roku. Z pewnością nie przypuszczał, że impreza o lokalnym zasięgu z dwustu miejscami dla sprzedających i budżetem 100 dolarów (tak, to nie pomyłka!) po latach stanie się wielomilionowym przedsięwzięciem. Dzisiaj Pomona Antique Auto Show & Swap Meet jest największą tego typu imprezą na całym zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych.

Odwiedziło ją dotąd ponad 2 miliony osób. Co półtora miesiąca gromadzi ponad 4 000 pojazdów i 2 700 stoisk z częściami, literaturą i wszelkiego typu pamiątkami związanymi z motoryzacją. Chcąc to wszystko obejrzeć należy przygotować się na odbycie prawie 25-kilometrowego spaceru, co niestety nie jest możliwe podczas jednodniowej imprezy. Liczbę odwiedzających organizatorzy określają każdorazowo na ponad 30 tysięcy.

... a tak jest dzisiaj

Giełda przeznaczona jest dla pojazdów wyprodukowanych co najmniej 25 lat temu. Wyjątkiem są Chevrolety Corvette oraz Porsche, których minimum wiekowe nie obowiązuje. Za wystawienie samochodu organizatorzy pobierają opłatę 20 dolarów. Zwolnione są od niej auta wyprodukowane przed 1932 rokiem, które o własnych siłach przekroczą bramę wjazdową. Pojazdy zjeżdżają w przeddzień imprezy i ustawiane są sektorami według swoistego "klucza". Dzięki temu osoby zainteresowane na przykład Cadillakami nie muszą tracić czasu na oglądanie licznie zgromadzonych Volkswagenów - i odwrotnie.

Bramy dla zwiedzających otwierane są bardzo wcześnie, bo o godzinie 5-tej rano. Kupuję bilet wstępu za 7 dolarów i... zaraz po wejściu niespodzianka - dwa ładnie utrzymane, "kultowe" Cadillaki DeVille z 1959 roku. Dla fanów tej marki to najbardziej poszukiwany rocznik z okresu powojennego, z największymi "ogonami" jakie w Detroit kiedykolwiek wyprodukowano. Biały czterodrzwiowy sedan kosztuje wywoławczo 14.500 dolarów. Silnik pracuje równo, oryginalna tapicerka w całkiem dobrym stanie, niezłe chromy i tylko minimalna rdza w dolnej partii nadwozia. Właściciel skłonny jest do negocjacji.

Obok różowe dwudrzwiowe coupe za 20.500 "zielonych". Serce raduje się na widok tego krążownika - nowy lakier i tapicerka, opony z "seksownymi" szerokimi białymi pasami, dziesiątki kilogramów wypolerowanych chromów. Zdaniem sprzedającego auto nie wymaga żadnych napraw. Zauważyłem później, że obydwa pojazdy nie czekały długo na nowych właścicieli.

Najwięcej oglądających gromadziło się wokół kilkudziesięciu Chevroletów Corvette. Potencjalni nabywcy z odpowiednio zasobnym portfelem mogli w nich dosłownie przebierać. Reprezentowane były niemal wszystkie modele i roczniki, poczynając od pięknie odrestaurowanych egzemplarzy z połowy lat 50-tych. Ceniono je grubo ponad pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Jednak dysponując kwotą w granicach 5-6 tysięcy USD również można było zostać właścicielem Corvetty, tyle że zajeżdżonej i wymagająceej "kosmetycznego remontu" Stingray z końca lat 70-tych. Samochody takie mimo wszystko szybko zmieniały właścicieli. Około południa na placu widziałem już tylko nieliczne egzemplarze "korwet" cenionych poniżej dziesięciu tysięcy dolarów.

Aut sprzed wojny "jak na lekarstwo"

Pomimo zachęty ze strony organizatorów w postaci bezpłatnego wjazdu na plac, pojazdów wyprodukowanych przed 1932 rokiem do Pomony zjechało ich niewiele. Nawet w słonecznej Kalifornii takich aut pozostało już stosunkowo mało. Te nieliczne, które przetrwały do naszych czasów w stanie mniej lub bardziej oryginalnym, drzemią sobie w klimatyzowanych garażach swoich bogatych właścicieli i nieśpieszno im do zmiany miejsca pobytu. Zmniejszenie podaży tych aut na rynku to między innymi skutek amerykańskiej mody na "hod rody", czyli maksymalnie przerobione i stuningowane samochody z lat 20-tych i 30-tych, które z oryginałem mają już dzisiaj niestety niewiele wspólnego.

Nieźle utrzymany Dodge Brothers z 1922 roku, podobno na chodzie, wystawiono za 8.500 USD. Chevrolet Coupe z początku lat 20-tych w stanie wymagającym kompletnej renowacji kosztował 3.500 USD. Pochodzący z tego samego okresu dwuosobowy Ford T roadster był do kupienia za około trzydzieści tysięcy dolarów. Ten idealnie odrestaurowany samochód wyposażony był nawet w oryginalny komplet narzędzi oraz stylowe bańki na olej!

Dziękuję Panu Helmuthowi Haginowi za okazaną pomoc, dzięki której artykuł ten mógł powstać.

Moda na "hot rody" nie przemija, American Dream (auta z lat 40-tych i 50-tych), Do wyboru do koloru (lata 60-te), Made in Europe, Auta dla indywidualistów oraz Nie tylko samochody (części i literatura) w 2 części "Kalifornijskiej niedzieli".

Kalifornijska niedziela cz. 2

Hot rody, amerykańskie auta lat 40-tych, 50-tych i 60-tych.

Europejskie produkcje dla indywidualistów oraz części i literatura. To wszystko w II części relacji z autobazaru w Pomonie.

Pierwszy "autobazar" w Pomonie zorganizował George Cross w 1975 roku z budżetem 100 dolarów. Obecnie jest największą tego typu imprezą na zachodzie USA. Zobacz auta na sprzedaż sprzed II wojny światowej.

Moda na "hod rody" nie przemija

Wspomniałem o hod rodach, zwanych również Customs (przez duże C). W Pomonie pojawiło się bardzo wiele pojazdów tego rodzaju, a obserwując przebogatą ofertę na stoiskach z częściami i akcesoriami tuningowymi można mówić wręcz o "hod rod manii". Zjawisko to swoimi korzeniami sięga jeszcze do lat trzydziestych ubiegłego stulecia. Gustują w nich przeważnie przedstawiciele młodszego pokolenia miłośników starej motoryzacji.

Auta są do granic możliwości przerabiane (uwspółcześniane) pod względem mechanicznym. Również nadwozie, delikatnie rzecz ujmując, nosi indywidualne piętno jego właściciela - często brakuje niektórych elementów w rodzaju pokrywy silnika, czasem skracane są słupki drzwiowe by obniżyć dach. Niskie zawieszenie, z niektórymi jego elementami widocznymi na zewnątrz. Do tego metaliczny lakier, obowiązkowo przyozdobiony płomieniami ognia oraz niewiarygodne ilości chromu. Całości dopełniają błyszczące felgi o małym przekroju oraz szerokie, niskoprofilowe opony. Auta takie nie miałyby pewnie szans na dopuszczenie do ruchu w naszym kraju, w Stanach Zjednoczonych odczuwa się jednak o wiele większy liberalizm i mniejszą biurokrację pod tym względem.

Przygotowanie takiego pojazdu zajmuje nieraz kilka lat pracy i parę tysięcy godzin spędzonych w warsztacie. Odzwierciedlały to ceny hod rodów oferowanych do sprzedaży w Pomonie - zawierały się one w przedziale 30-60 tysięcy dolarów. Niektóre ze stojących na placu pojazdów nie były na sprzedaż, a ich właściciele pragnęli jedynie swoje cuda wystawić na pokaz, czerpiąc satysfakcję z reakcji publiczności na ich widok.

Chrom, ogony i białe opony - American dream

Auta z lat 40-tych i 50-tych były w Pomonie bogato reprezentowane. Amerykański przemysł samochodowy, podczas wojny pracujący wyłącznie na potrzeby wojska, przeżywał powojenny boom. Produkcja samochodów osobowych gwałtownie rosła, nic więc dziwnego, że wiele pojazdów przetrwało do chwili obecnej. W Chevroletach, Fordach, Dodgach i Oldsmobilach można było przebierać.

Auto na chodzie z nadwoziem do remontu można było kupić już od 3-4 tysięcy dolarów. Moim "faworytem" był Buick Special z 1956 roku, z pięknym szafirowo-białym, dwudrzwiowym nadwoziem. Silnik uruchamiał się i pracował nienagannie. Wzrok przyciągał dopiero co położony lakier, nowiutkie "białe" opony, błyszczące w słońcu chromy i odświeżona tapicerka. Właściciel, mieszkaniec Hollywood, wycenił samochód na 6.800 USD i cenę tę nazwałbym superokazyjną.

Natomiast aut z "wyższej półki", czyli Cadillaków, Lincolnów i Imperiali produkowanych w stosunkowo krótkich jak na warunki amerykańskie seriach, widziałem zaledwie parę sztuk. Ich ceny rozpoczynały się od kilkunastu tysięcy dolarów wzwyż.

Do wyboru, do koloru...

Lata 60-te na giełdzie w Pomonie to przede wszystkim Fordy Fairlane i Chevrolety. Z tych ostatnich - zwłaszcza modele Bel Air oraz Impala są dzisiaj bardzo poszukiwane przez średniozamożnych Amerykanów. Jak się dowiedziałem, masowo wykupują je również przybysze z Meksyku, gdzie auta te są niemal przedmiotem kultu. O tym, że tamtejsi rzemieślnicy potrafią przywrócić im dawną świetność, przekonałem się naocznie podczas wycieczki do Tijuana i Encinada, meksykańskich miast położonych w pobliżu granicy z USA.

Nabywcy z nieco bardziej wypchanym portfelem rozglądali się przede wszystkim za Cadillakami w wersji convertible, czyli kabriolet, jak przyjęło się mówić w Europie. Wymagający gruntownej renowacji "Caddy" DeVille z końca lat sześćdziesiątych, z rozkładanym dachem i... dużym przebiegiem, można było nabyć nawet za 5.500 USD. Taki sam samochód w idealnym stanie z 1969 roku widziałem w cenie 12.500 USD. Cadillaki Eldorado w wersji kabriolet z lat 1974-1976 można było "trafić" poniżej pięciu tysięcy dolarów. Na uwagę zasługiwał też stosunkowo rzadki egzemplarz Lincolna Continental Convertible z 1962 roku za 10.500 USD. W takim właśnie aucie zginął w zamachu w Dallas prezydent John F. Kennedy. Jest to jeden z nielicznych czterodrzwiowych kabrioletów na motoryzacyjnym rynku.

Made in Europe

Wśród samochodów europejskich najliczniej reprezentowane były Volkswageny. Importowano je do USA w masowych ilościach, nic więc dziwnego, że na giełdzie w Pomonie naliczyłem ich ponad setkę. Ceny porównywalne z naszymi. Sportowy model Karmann Ghia w idealnym stanie można było nabyć za 5-8 tysięcy dolarów w wersji coupe lub ponad 10 tysięcy za kabriolet. Również w tych samych granicach należało zapłacić za Porsche 911 i 912 z końca lat 60-tych. Cena na Mercedesy SL model 107 wahała się od 4.500 do 10.000 USD w zależności od stanu i wyposażenia. Przedstawicielem aut luksusowych "made in Europe" był nieskazitelny Rolls-Royce Silver Shadow z 1976 roku, wyceniony na 20 tysięcy dolarów.

Auta dla indywidualistów

Wśród paru tysięcy aut znalazły się również pojazdy stanowiące rzadkość nawet jak na warunki kalifornijskie. Wykładając 32 tysiące dolarów można było stać się właścicielem majestatycznego Rolls-Royce'a Silver Wraith z 1950 roku. Za przepięknego Lincolna Continental Convertible z 1949 roku należało zapłacić 55 tysięcy. Inne "rodzynki" to odrestaurowany Mercedes 190 SL z 1958 roku za 30.000 USD, Porsche 356 Coupe z 1966 roku z nadwoziem do remontu za 14.000 USD czy też ultrarzadki Baroque z 1983 roku za 35.000 USD. Tłumek gapiów otaczał wspaniałego Ferrari Dino o wyglądzie, jakby auto dopiero poprzedniego dnia opuściło zakład produkcyjny w Modenie. Za kierownicą trzydziestoparoletni właściciel, typ playboya. P.O.R. czyli cena na życzenie - głosiła kartka za szybą. Nie ośmieliłem się pytać...

Reprezentowane też były wszelkiego rodzaju repliki i kit-cary - od kiczowatej Gazelle (niegdyś oferowanej przez producenta w częściach do samodzielnego montażu) w cenie 3.500 USD, poprzez repliki Porsche 356 oscylujące w granicach 10-12 tysięcy do współczesnej, fabrycznej repliki legendarnej Cobry za około 50.000 USD.

Nie tylko samochody

Na stoiskach można było znaleźć niemal wszystko, co wiąże się z motoryzacją - od nowych i używanych części zamiennych, poprzez akcesoria, literaturę i modele aut, na starych plakatach, znakach drogowych i pompach ze stacji benzynowych kończąc. Do samochodów produkcji amerykańskiej, zwłaszcza tych bardziej popularnych, można było znaleźć niemal wszystko. Komplet świeżo pochromowanych zderzaków do Chevy Bel Air z 1958 roku - proszę bardzo - 990 USD za parę. Klamka wewnętrzna do Caddiego Sixty Special sprzed wojny - no problem, dwadzieścia dolarów. Nowiutkie opony do Forda T z 1925 roku - około 400 USD za komplet.

Widać, że na potrzeby miłośników zabytkowych pojazdów pracuje dziś w USA cała gałąź przemysłu. Niektórzy handlarze przyjechali z własnymi sklepami na kołach, mieszczącymi się w specjalnie do tego celu przystosowanych kontenerach lub kilkunastometrowej długości przyczepach. Inni wyznając zapewne zasadę, że to co dla kogoś jest niepotrzebnym złomem, dla innych może być znaleziskiem na wagę złota - przywieźli do Pomony zawartość garażowego pojemnika na śmieci. Tym niemniej handel kwitnie - niemal każda osoba opuszcza tereny handlowe ze "skarbami" pod pachą lub na specjalnych wózkach, które można wypożyczyć od organizatorów.

Powodów do narzekań z pewnością nie mają również właściciele licznych punktów gastronomicznych. W powietrzu unosi się wszechobecna woń towarzysząca tak popularnemu tutaj grillowaniu. Po południu, gdy impreza dobiega końca, okoliczne autostrady zapełniają się nowiutkimi krążownikami. Wiozą na lawetach lub w swoich przepastnych bagażnikach "upolowane" w Pomonie zdobycze, dzięki którym niejeden wehikuł z czasów naszych ojców czy dziadków zostanie przywrócony do dawnej świetności.

Dziękuję Panu Helmuthowi Haginowi za okazaną pomoc, dzięki której artykuł ten mógł powstać.
Kolekcja Samochodów Zabytkowych - Cadillac Sixty Special (1939), Excalibur Phaeton Series III (1975) oraz Rolls-Royce Silver Cloud III (1964). Andrzej Pietkiewicz.