środa, 17 października 2007

Meritum spotkania z Robertem Kubicą

Gdy Robert Kubica rozdawał prawie wszystkim autografy na koniec spotkania, dla mnie i innych wybrańców najlepsze miało być za niespełna 20 minut, na dole Złotych Tarasów, w Hard Rock Cafe.
Otóż o godzinie 16, a z planowanym poślizgiem o 16.30, odbyło się zamknięte spotkanie z Robertem Kubicą. Robert miał pojawić się trochę spóźniony, rozdawał autografy kilka pięter wyżej. Zszedłem grzecznie do HRC, rozglądając się za wolnym miejscem. Znalazłem, całkiem niezłe, jakieś 10 metrów od sceny, na której już za chwilę miał się pojawić Kubica. Pogadałem z dwoma łepkami, do których się dosiadłem, pogadaliśmy trochę, wymieniając się spostrzeżeniami na temat imprezy z Kubicą, na temat wyścigów F1, i na temat rodziny Zientarskich, którzy jednogłośnie nie zasługiwali na dobre słowa, oczywiście za ich kiepskie prowadzenie studia F1 w wiadomej telewizji komercyjnej. Zrobiłem kilka fotek ale jakoś takoś ciemno było i sprzęcik nie wydolił. Kelnerki przyniosły napoje i słynne Hard Rockowe, zapiekane krążki cebulowe w panierce i udka kurczaczków.
O, pojawił się Mikołaj Sokół, to oznacza, że za chwil kilka pojawi się Robert Kubica.

No dobra, kilka zdjęć

Czekamy i jemy, jemy i czekamy...

Mikołaj Sokół zapowiada gościa...

i gość się pojawia, wskakując na scenę a ja mu zdjęcie, pstryk.



Spodobał Ci się ten artykuł?
Podłącz się do naszego kanału RSS , a najnowsze wpisy trafią wprost do Twojego komputera.

Dzieje słynnych tendencji w stylistyce aut


Dziewięć tendencji wzorniczych, które na zawsze odmieniły oblicze samochodu.

Raz w modzie są miękkie, raz ostre linie - ewolucję samochodowego wzornictwa można sobie wyobrazić jako swoiste falowanie tych dwóch tendencji.

Pierwsze lata po II wojnie światowej to czas linii miękkich. Potem, w latach 60. i 70. XX w., dominowały kanciaste nadwozia. W latach 80. do głosu na powrót zaczęły dochodzić zaokrąglone kształty. Apogeum tej mody przypadło na minioną dekadę. Teraz styliści powoli zaczynają wracać do ostrych krawędzi w nadwoziach aut. Czy oznacza to, że za jakieś 20 lat możemy się znów spodziewać krągłości?

Mody w motoryzacji wydają się zatem zmieniać z zadziwiającą regularnością. Niezależnie od tego styliści próbowali lansować niezliczoną ilość pomysłów odbiegających od schematów. O niektórych pamiętają już tylko ich autorzy, inne na zawsze odmieniły przemysł samochodowy.

1.
Idea: nadwozia pontonowe

Początki: lata 40. XX w.
Obecny poziom zainteresowania: bardzo wysoki
Tendencja: stała

Pierwsze automobile do złudzenia przypominały konne powozy z charakterystycznie wyodrębnionymi z reszty nadwozia błotnikami i stopniami, które ułatwiały zajmowanie miejsca we wnętrzu. Mimo oczywistej ewolucji, jaką przeszły automobile w pierwszych dekadach XX w., te dwa elementy nadwozia utrzymywały się szczególnie długo. Zmieniło się to po II wojnie światowej, kiedy po kilku latach przerwy wznowiono produkcję cywilnych samochodów. Klienci zaczęli się domagać nowych pomysłów stylistycznych, traktując odstające od karoserii boczne błotniki i stopnie jako anachronizm.

Remedium okazało się nadwozie pontonowe o płaskich bokach, którego integralną część stanowią błotniki. Dziś trudno ustalić, która firma jako pierwsza zaoferowała samochód z pontonowym nadwoziem. Pewne jest, że nowa moda przyszła z USA (np. studyjny Chrylser Thunderbolt z 1940 r. czy seryjny Kaiser z 1946 r.). Jednymi z pierwszym europejskich pontonowych modeli były np. brytyjskie Hillman Minx Phase III i Standard Vanguard I czy niemiecki Borgward Hansa 1500/1800/1800D, wszystkie z 1948 r.

Pontonowe nadwozie jest powszechnie stosowane do dziś w zdecydowanej większości samochodów. Patrząc jednak na zamaszyste błotniki VW New Beetle czy Chryslera PT Cruisera, można pomyśleć, że nadwozie pontonowe wkrótce znajdzie się w odwrocie. Czy aby na pewno? W końcu jedna, a nawet dwie jaskółki wiosny nie czynią.

2.
Idea: chowane przednie reflektory

Początki: lata 30. XX w.
Obecny poziom zainteresowania: niski
Tendencja: spadkowa

Pierwsze szkice modelu Cord 810 pochodzą jeszcze z 1933 r. Dwa lata później, w 1935 r., ten amerykański wóz został oficjalnie zaprezentowany, z miejsca wzbudzając sensację chowanymi w głąb błotników reflektorami. Takie rozwiązanie - po raz pierwszy zastosowane właśnie w tym samochodzie - stało się jednak dość powszechne dopiero 30 lat po debiucie amerykańskiej konstrukcji i zadomowiło się niemal wyłącznie w modelach sportowych samochodów.

Powód był błahy - ówczesne reflektory miały spore rozmiary. Styliści chcieli zaś możliwie jak najniżej poprowadzić linię przedniej części sportowego samochodu. Tych chęci i ograniczeń nie dało się wtedy pogodzić inaczej, niż instalując reflektory, które będą się chować w nadwozie pojazdu. Pomysł miał dwie zasadnicze wady. Po pierwsze, wóz wyglądał pięknie, ale tylko wówczas, kiedy nie trzeba było zapalać świateł. Przy podniesionych w górę reflektorach cały czar harmonijnie zaprojektowanego nadwozia błyskawicznie pryskał. Drugim i chyba najważniejszym powodem wątpliwości były kwestie bezpieczeństwa związane ze zwiększonym ryzykiem, jakie niosły podniesione w górę światła.

Dlatego wraz w wprowadzeniem nowych odmian reflektorów o mniejszych wymiarach (np. projektorowych) chowane światła powoli zaczęły tracić popularność. Linię pokrywy silnika można było poprowadzić nisko i jednocześnie wkomponować w nią nowoczesne źródła światła. Dziś chowane reflektory spotyka się równie rzadko co gramofony na korbkę.

Ciekawą metamorfozę przechodziły auta wyposażone w takie reflektory, np. Ferrari Testarossa, Honda NSX czy Mazda MX-5. Pierwsze wersje tych modeli miały jeszcze podnoszone światła. Z czasem ich miejsce zajęły nowoczesne soczewki pokryte przezroczystą taflą.

Chowane reflektory nie zawsze były tej samej budowy. Obok podnoszonych samoczynnie za pomocą silniczka elektrycznego tuż po włączeniu świateł zdarzały się sterowane ręcznie. Takie rozwiązanie posiadał Opel GT z 1968 r. Dodatkowo jego reflektory nie podnosiły się w górę, lecz obracały dookoła o 180 stopni.

Jeszcze innym kuriozum były światła Porsche 928 (1977 r.) i 968 (1991 r.). Reflektory tych modeli aut dosłownie leżały na masce, podnosząc się - kiedy zaszła potrzeba - o blisko 90 stopni.

3.
Idea: nadwozie typu hatchback

Początki: lata 60. XX w.
Obecny poziom zainteresowania: wysoki
Tendencja: stała

Gdyby władze PRL zgodziły się na seryjną produkcję Syreny 110 z 1964 r., być może moglibyśmy się dziś pochwalić pierwszym hatchbackiem w dziejach motoryzacji. A tak powszechnie uważa się, że to miano należy do Renault 16 przedstawionego oficjalnie w 1965 r.

Tak naprawdę wskazywanie pierwszego hatchbacka w dziejach motoryzacji jest ryzykowne. Jeśli przyjąć klasyczną definicję tego rodzaju nadwozia (dwubryłowa karoseria z dużą tylną klapą), to czyż hatchbackiem nie jest już np. Renault 4 z 1961 r.? Podobne przykłady można mnożyć.

Dziś hatchback preferowany jest głównie w segmencie małych i miejskich wozów (np. Nissan Micra czy Citroën C3), choć trafia się też w modelach aut klasy średniej (Renault Laguna, Opel Vectra). Hatchbacki tego ostatniego segmentu upodobali sobie zwłaszcza klienci z Wysp Brytyjskich.

4.
Idea: minivan

Początki: kto to wie
Obecny poziom zainteresowania: bardzo wysoki
Tendencja: rosnąca

Podobnie jak w przypadku hatchbacka trudno powiedzieć, kto skonstruował pierwszego minivana na świecie. Nikt z całą pewnością nie ustali, czy były nim studyjne Alfa Romeo z nadwoziem firmy Castagna (1913 r.), Rumpler (1921 r.), Scarab (1935 r.) lub Lancia Megagamma (1978 r.), czy raczej seryjne Fiat Multipla (1955 r.), Nissan Praire (1982 r.), Mitsubishi Space Wagon (1983 r.), Chrysler Voyager (1983 r.) bądź Renault Espace (1984 r.).

Firmy samochodowe na dobre zaczęły się interesować praktycznymi i przestronnymi minivanami pod koniec lat 80. ubiegłego wieku. Nowy trend podsycali analitycy, którzy wieścili w motoryzacji boom na takie pojazdy, niemający równego sobie od czasu rewolucji hatchbacków w latach 70. XX w.

Tymczasem okazało się, że klienci nie podzielają entuzjazmu ekspertów. Największą barierę dla nabywców stanowiły słone ceny minivanów i ich duże zewnętrzne wymiary utrudniające sprawne poruszanie się w mieście. Ratunek przyszedł z Francji w 1996 r., kiedy Renault przedstawił model Mégane Scenic powszechnie uważany za prekursora kompaktowych minivanów. Samochód zawojował rynek, konkurencja zaś szybko przedstawiła swoje kontrpropozycje. Wkrótce do rodziny kompaktowych minivanów dołączyły Fiat z Multiplą, Opel z Zafirą, Nissan z Almerą Tino czy Citroën z Xsarą Picasso.

Powoli jednak i minivanom wyrasta konkurencja w postaci rozmaitych hybryd minivanów i samochodów kombi (np. Chrysler Pacifica), minivanów, pojazdów terenowych oraz sportowych wozów (np. Pontiac Vibe czy Toyota Matrix) czy minivanów i coupé (Renault Avantime).

Jest też jeszcze jeden podgatunek - mikrovany. Każdy, kto zobaczy Daewoo Matiza, Opla Agilę czy Renault Twingo, od razu będzie wiedział, w czym rzecz.

5.
Idea: linia klina

Początki: koniec lat 60. XX w.
Obecny poziom zainteresowania: dość wysoki
Tendencja: stała, w przyszłości być może rosnąca

Uznany za stylistę stulecia Giorgetto Giugaro może się podpisać pod dwoma najwybitniejszymi nadwoziami najpełniej oddającymi ideę klinowej sylwetki. Kiedy jeszcze szefował firmie wzorniczej Ghia, stworzył sylwetkę Maserati Ghibli (1966 r.), jednego z pierwszych wozów o klinowej linii. Dziewięć lat później, w 1975 r., światło dzienne ujrzało kolejne dzieło genialnego Włocha - samochód Lotus Esprit wytwarzany zresztą z pewnymi zmianami po dziś dzień.

Linia nadwozie w kształcie klina wznosi się na całej swojej długości ku górze. Przednią część trzeba więc poprowadzić nisko (jakże pomocne okazały się niegdyś chowane reflektory!), tylną - możliwie wysoko. Całość ma sprawiać wrażenie dzikiego, drapieżnego kota czającego się do skoku. To właśnie dlatego nadwozie tego typu miały i mają sportowe samochody, choć nie tylko one. Najlepiej linia klina wygląda w połączeniu z ostrymi liniami nadwozia (patrz wspomniany Lotus).

Idea klina miała wielkie powodzenie w latach 70. XX w. Później, kiedy styliści zdecydowali się wprowadzać coraz więcej miękkich linii, uległa pewnemu rozmyciu. Teraz jednak daje się zauważyć, że linie ostre powracają do łask. Najlepiej spojrzeć z boku na Chryslera Crossfire, który w przyszłym roku wejdzie do sprzedaży w Stanach Zjednoczonych. Co za klin!

6.
Idea: tylne skrzydła

Początki: 1948 r.
Obecny poziom zainteresowania: zerowy
Tendencja: brak

Cadillac 62 z 1948 r. przeszedłby w kronikach motoryzacji bez echa, gdyby nie zwieńczenia nadwozia w kształcie skrzydeł. Zapatrzony na tylne usterzenie wojskowego samolotu Lockheed P-38 Lightning Harley Earl tym ruchem przeszedł do historii. Później bez skrzydeł nie mógł się obejść żaden z kilkuset różnych modeli wytwarzanych na przestrzeni kilkunastu lat w Stanach Zjednoczonych. W samochodzie mogło zabraknąć radioodbiornika czy chromowanych listw bocznych, ale musiał mieć skrzydła.

Ogoniasta moda trafiła także do Europy. Skrzydła pojawiały się też w samochodach produkowanych w krajach bloku wschodniego (np. późniejsze wersji Škody Octavii). Jednak nigdzie indziej ogony nie osiągnęły takich rozmiarów jak w USA.

Skrzydła sięgnęły zenitu w 1959 r. wraz z Cadillakiem Eldorado Biarritz. Później zaczęły się kurczyć, by zaniknąć definitywnie pod koniec lat 60. ubiegłego wieku. I nic nie wskazuje, by kiedykolwiek miały powrócić. Nawet na fali nostalgii.

7.
Idea: nostalgia

Początki: koniec ubiegłego wieku
Obecny poziom zainteresowania: średni
Tendencja: rosnąca

Psychologowie uważają, że ludzie mają tendencję do mitologizowania dni, które minęły. "Kiedyś to były czasy" - zwykło się mówić niezależnie od tego, jak było naprawdę. Ten fenomen sprytnie wykorzystały firmy samochodowe, oferując modele przypominające pojazdy sprzed wielu lat. Sprawa ma jeszcze drugie dno - realizowanie młodzieńczych marzeń. "Nostalgiczne" samochody skierowane są bowiem do osób, które będąc nastolatkami, mogły tylko pomarzyć o takim czy innym wozie i dopiero teraz stać ich na to, by kupić podobnie wyglądające auto.

Co ciekawe, nostalgia zrobiła furorę wśród pragmatycznych wydawałoby się Amerykanów. To oni ustawiali się w gigantycznych kolejkach po VW New Beetle (przyjętego stosunkowo chłodno w Europie) czy Chryslera PT Cruisera. Mieszkańcy Starego Kontynentu mają także swoje nostalgiczne wozy: Citroëna C3 (reminiscencja modelu 2CV z 1948 r.) czy nową wersję Mini (wspomnienie po modelu z 1959r.).

Wkrótce pojawią się następne: Ford 49er (nawiązanie do Forda z 1949 r.), Chrysler Cruiser California czy Chrysler 300N (odniesienie do Chryslera Ghia z 1951 r.).

Mało kto pamięta, że pierwsza fala nostalgicznie stylizowanych wozów pojawiła się już pod koniec lat 70. ubiegłego wieku, a jakże, w USA. Wystarczy tylko przypomnieć sobie Chryslera Cordobę z 1975r., ówczesny wielki przebój Chryslera, czy Cadillaca Seville, rocznik 1980.

8.
Idea: przesunięta do przodu kabina pasażerska

Początki: 1987 r.
Obecny poziom zainteresowania: wysoki
Tendencja: rosnąca

Studyjny Portofino przedstawiony w 1987 r. na targach we Frankfurcie budził zachwyt przemieszany z respektem. Nie tylko dlatego, że wszystkie cztery drzwi tego wozu unosiły się ku górze niczym owadzie skrzydła. Zbudowany w pracowni Chryslera samochód oparto na wydłużonym podwoziu sportowego Lamborghini Jalpa. Serce Portofino także pochodziło z magazynów włoskiej firmy należącej wówczas do Chryslera. Najważniejsze dla Amerykanów było jednak wysondowanie opinii o Cab Forward Design, czyli przesunięciu kabiny pasażerskiej do przodu. Miało to ułatwić wygospodarowanie obszerniejszej kabiny dla podróżnych.

Idea musiała przypaść do gustu amatorom aut, skoro w 1992 r. Chrysler przedstawił samochody serii LH (Chrysler Vision i Concorde, Dodge Interpid oraz Eagle Vision), pierwsze na świecie skonstruowane w oparciu o zasadę Cab Forward Design. Za nimi przyszły następne modele.

Dziś takie rozwiązanie staje się coraz powszechniejsze (np. Citroën C5) ma jednak jedną wadę natury estetycznej. Wysunięcie w przód kabiny pasażerskiej powoduje skrócenie maski, co narusza klasyczne proporcje samochodu i nie wygląda najszczęśliwiej.

9.
Idea: nadęte nadwozia

Początki: 1998 r.
Obecny poziom zainteresowania: wysoki
Tendencja: rosnąca

Lansując nowy model samochodu, trzeba się czymś pochwalić. Mocniejszym niż u poprzednika silnikiem, mniejszym zużyciem paliwa czy przestronniejszym wnętrzem. To ostatnie daje się osiągać na dwa sposoby - powiększając wymiary wozu lub przesuwając jego kabinę w przód. Ostatnio daje się zauważyć skokowy przyrost długości i wysokości w nowych modelach w porównaniu z ich poprzednikami.

Owszem, zawsze nowy model był nieco dłuższy od starszego, ale tylko nieco. Teraz samochody rosną wzdłuż i wszerz, jakby nie żywiły się benzyną, ale pochłaniały w kosmicznych ilościach drożdże. Przykład? Nowe VW Polo jest aż o ponad 15 cm dłuższe od poprzednika i niewiele pozostaje mu do o klasę wyższego Golfa. Różnica wynosi raptem 25 cm. Dochodzi do tego, że nowe kompaktowe wozy zaczynają doganiać długością swoich nadwozi starsze modele klasy średniej.

To nie wszystko. Samochody rosną także wzwyż. Postawmy np. nowego Peugeota 307 obok starszego modelu 306, a zobaczymy ogromną różnicę między obiema wersjami. Tak, jakby ktoś napompował nowszą odmianę. Przynajmniej takie są subiektywne wrażenia.

Pierwszym "napompowanym" samochodem był Ford Focus z 1998 r. Obecnie jego rozmiary nie budzą już takich sensacji. Jednak trzy lata temu, jadąc obok innych kompaktowych wozów przypominał, mistrza kulturystów. Teraz "napuszonych" nadwozi przybyło. Przykłady? Citroën C3 i C5, Fiat Stilo, Honda Civic, Toyota Yaris oraz Corolla. Fakt, wnętrze Peugeota 306 i 307 dzieli prawdziwa przepaść, podobnie jak nowych i starych wersji Civic oraz Corolli czy Yaris i jego poprzednika Starlet.

Liczba takich wozów będzie systematycznie rosnąć, bo chodzi przecież o jedno - wygodną podróż w przestronnym wnętrzu. Koniecznie większym, dużo większym od poprzednika.


Artykuł Krzysztof Wojciechowicz, 18 wrzesień 2002r., Gazeta.pl

Spodobał Ci się ten artykuł?
Podłącz się do naszego kanału RSS , a najnowsze wpisy trafią wprost do Twojego komputera.

piątek, 12 października 2007

Jakie samochody są opiewane w piosenkach?

Trudno znaleźć słynny samochód, który nie przewinął się w jakiejś piosence. Począwszy od małego Fiata - "marzeń szczyt" zdaniem Perfectu - a skończywszy na Cadillacu, opiewanym nie tylko przez pogromców remiz i targowisk z duetu Modern Talking

Wystarczy nie więcej niż kwadrans oglądania MTV, żeby zobaczyć na ekranie kilka samochodów, i to wyłącznie samych ekskluzywnych marek. Dziś wielu reżyserów teledysków nie wyobraża sobie innego tła dla muzyków niż efektowny sportowy, terenowy albo luksusowy wóz. Znacznie więcej polotu zdają się mieć tekściarze (słowo poeci zdecydowanie kłóci się z poziomem słów większości hitów). W ich piosenkach pojazdy pojawiają się znacznie rzadziej niż płomienne uniesienia o charakterze sercowym. Nie oznacza to jednak, że należą do wyjątków.

Motomarzenia: mercedesy, cadillaki i Fiat 126p

Podobnie jak we wspomnianych już teledyskach w wielu piosenkach samochód uchodzi za symbol wysokiego statusu lub jest tylko niedoścignionym marzeniem. Chat Atkins, słynny amerykański gitarzysta country, w wykonywanej w duecie z Markiem Knopflerem piosence "There'll Be Some Changes Made" odgraża się, że odniesie sukces jak Prince i wkrótce zobaczymy go jadącego Mercedesem. Choć muzyka Janis Joplin ma niewiele wspólnego z dokonaniami Atkinsa, to marzenia wydają się mieć identyczne - tytuł jednej z jej piosenek to nic innego jak nazwa firmy znanej nie tylko w rodzimym Stuttgarcie. Joplin prosi w niej Boga o zesłanie jej Mercedesa-Benza. Powód: wszyscy jej znajomi jeżdżą Porsche, więc i ona musi mieć w garażu coś równie gustownego. Z drugiej strony trochę w tym wygórowanym życzeniu nieścisłości, ponieważ prywatnie Janis poruszała się właśnie Porsche.
Cadillac, amerykański symbol motoryzacyjnego luksusu, to osobny rozdział. Co tu daleko szukać - opiewa go Basia w piosence "Sweetest Illusion". Tytułowa "najsłodsza iluzja" to oczywiście miłość, która ma dar niezwykłej odmiany szarej codzienności. Skoro uliczny grajek śpiewa jak sam Nat King Cole, to nic dziwnego, że skromna żółta amerykańska taksówka przeistacza się w cadillaka.
Cadillac pojawia się też w piosence "Geronimo's Cadillac" osławionego duetu Modern Talking. Jednak największym propagatorem tej marki był Elvis Presley, który kupił ponad setkę cadillaców, jednego z nich podarowując ni stąd, ni zowąd zupełnie nieznanej osobie przypadkowo napotkanej na autobusowym przystanku.
Nie każdy jednak muzyk od razu musiał jeździć czymś kosztującym równowartość sporej działki wypoczynkowej. Bohater "Grey Cortina" formacji Tom Robinson Band ma bardzo sprecyzowane życzenia. Ford Cortina (brytyjski wóz klasy średniej), kolor szary, wyścigowe wyposażenie, dwie rury wydechowe, bujająca się na wszystkie strony świata antena i tapicerka typu "futrzany miś". Nie przeszkadza mu nawet, że zderzak zżera korozja - ważne, żeby łokietek mógł się opalać na bocznej szybie.
W polskiej piosence doby PRL-u samochodowe marzenia mają całkiem inny format. Bohater szlagieru "Nie płacz, Ewka" zespołu Perfect za szczyt marzeń uważa polskiego Fiata 126p. Mając świadomość konsumpcyjnej mizerii tamtych czasów, trudno mu się dziwić.

Podryw: Ford, Chevrolet i Porsche

Szykowny wóz nierzadko ułatwia nawiązywanie pierwszych kontaktów z płcią przeciwną, jak można wyczytać z tekstów niektórych piosenek. Znany z intensywnych kontaktów kobietami Prince w utworze "Alphabet St." buńczucznie zapowiada chęć zabrania pierwszej poznanej dziewczyny w podróż do Tennessee białym fordem thunderbirdem. Z 1966 bądź 1967 roku, bo wykonawca dokładnie nie pamięta rocznika wozu.
Rada dla zakochanych: z piosenki legendarnego zespołu T. Rex "Jeepster" wynika, że nie tylko pierścionek czy bukiet róż pąsowych może służyć do zasygnalizowania głębszego uczucia. Podmiot liryczny wyznaje ukochanej: "Dziewczyno, jestem Jeepsterem na twoją miłość", mając w pamięci jedyne w swoim rodzaju połączenie terenówki, kabrioleta i sportowego wozu datowanego na rok 1948. Później przyznaje, że gdyby był bardziej śmiały, to nazywałby ją Jaguarem.
Llyod Cole and the Commotions w songu o wiele mówiącym nie tylko dla fanów Citroena tytule "2CV" śpiewa o dziewczynie, która zachwyciła go nie tylko faktem posiadania wynajętego błękitnego pokoju czy noszenia sportowej konfekcji, ale i poruszaniem się tytułowym francuskim samochodem.
Czasem bywa jednak na odwrót - to płeć piękna uwo(d)zi brzydką. Tak jest w utworze szwajcarskiego duetu Yello "Of Course I'm Lying", gdzie pewna kłamczucha zabiera w podróż bohatera piosenki swoim "starym chevroletem".
Zresztą panowie z Yello mają szczególną smykałkę do samochodów. Komponują muzykę do filmów je reklamujących (patrz Seat Leon) czy nawet projektują linie nadwozia (studyjny Rinspeed Yello Talbo). A ich największy przebój - "The Race" - wiernie oddaje atmosferę torów wyścigowych. Najśmieszniejsze jednak, że ten często wykorzystywany przy okazji transmisji wyścigów Formuły 1 motyw pierwotnie został napisany jako podkład muzyczny pod występ znanego iluzjonisty. Ale żeby Dieter Meier, wokalista Yello, nawet słowem napomknął w tej piosence o jakieś konkretnej marce, to nie. Podobnie jak w "Speedway To Nazareth" Marka Knopflera, prywatnie fascynata sportów samochodowych. Piosenka opisuje trasę wyścigu przez całe Stany Zjednoczone. Żadna marka samochodu nie pojawia się jednak w tekście. Zresztą nie tylko Knopfler i Yello nie kryją się specjalnie ze swoją fascynacją samochodami.

Jadę, więc jestem

Gdyby nie to, że przedstawiciele Ferrari unikali jak ognia rozmów o ich stałych klientach, to na pewno opowiedzieliby o Chrisie Rea. Muzyk o równie charakterystycznym brzmieniu głosu co gitary uwielbia stare Ferrari, choć nie gardzi także współczesnymi, jak F355 GTS. Innym wielkim entuzjastą włoskiej marki jest Frank Beard z legendarnego ZZ Top. Nie dajcie się zwieść, że na okładce najsłynniejszej płyty "Eliminator" i w teledysku do megahitu "Gimme All Your Lovin'" występuje przedwojenny klasyk bliżej nieokreślonej marki. Beard prócz przypominającej wielki magazyn kolekcji miniaturek Ferrari i stolika zrobionego z maski legendarnego 250 GTO jest jedynym na świecie właścicielem wersji kabrio właśnie tego modelu z 1962 roku. Szybkie wozy uwielbia też Elton John - pierwszy egzemplarz najnowszego Bentleya Continental GT trafił właśnie do niego, wcześniej poruszał się supersportowym Jaguarem XJ220. Garaż lidera Jamoriquay Jaya Kay z kolei do złudzenia przypomina fabryczny parking Aston Martina, Ferrari i Lamborghini razem wziętych. Fascynacji szybkimi samochodami nie ukrywa słynny duet Tears For Fears, Nick Mason (lider Pink Floyd) i Neil Young. Dzięki okładce do płyty "Achtung Baby" zespołu U2 mnóstwo fanów dowiedziało się o istnieniu Trabanta. To właśnie dzięki nim wiele osób zarobiło bajońskie sumy, sprzedając supermodnego wtedy używanego Trabiego w cenie nowego VW Golfa II.

I tylko wirtuozi syntezatorów z Kraftwerk, twórcy motoryzacyjnego elektrohitu "Autobahn" (autostrada), nad samochody przedkładają rowery. Co jeden ślad, to nie dwa?


Krzysztof Wojciechowicz, 24 styczeń 2006r., Źródło: Wysokie Obroty


Spodobał Ci się ten artykuł?
Podłącz się do naszego kanału RSS , a najnowsze wpisy trafią wprost do Twojego komputera.

Boyd Coddington Nowa wizja na 4 kołach


Boyd Coddington Hot Rod Shop

Boyd Leon Coddington (urodzony 1944) jest właścicielem firmy Boyd Coddington Hot Rod Shop i gwiazdą American Hot Rod na kanale Discovery Channel.
Coddington dorastał w mieście Rupert, w stanie Idaho, gdzie w wieku 13 lat, dostał swój pierwszy samochód, a był to Chevrolet Truck z 1931 roku. Zdobył wykształcenie jako operator maszyn na uniwersytecie stanowym w Idaho. W 1966 roku, wyruszył do Californi by budować swojego Hot Roda w dzień i pracując jako operator maszyn w nocy - tak zaczynał. Wkrótce stał się znanym budowniczym unikalnych Hot Rodów a w 1977 roku otworzył już własny sklep, "Hot Rod's by Boyd", w Cypress, w Californii. Jego pierwszym klientem był Luce Vern, którego samochód ( Chevrolet Coupe 33') wygrał nagrodę Al Slonaker Award na imprezie "1981 Roadshow Oakland". W 1988 roku, Coddington założył Boyds Wheels Inc., by produkować i promować indywidualne koła samochodowe ze stopu aluminium. W 1997 roku, Boyd Coddington ( z ówczesnym swoim głównym projektantem Chip'em Foose'em ) zostali nagrodzeni wprowadzeniem do "Hot Rod Hall of Fame". W 1998 roku, Coddington musiał przeorganizować Boyds Wheels Inc., w skutek bankructwa.
Począwszy od 2006 roku, warsztat Boyda Coddingtona ma 50,000 stóp kwadratowych ulokowane w La Habra, w Californii a załoga liczy sobie 70 pracowników.
Epizody w American Hot Rod przybliżają nam, jak dzika i ostra jest rywalizacja między Boy'em Coddington'em i jego byłym głównym projektantem Chip'em Foose'em.
Tworzone przez Coddington'a samochody, wygrały "American Most Beautiful Car" siedem razy.

P.S.
Ta biografia na pewno stąd wyleci. W przygotowaniu jest nowa, obszerniejsza treść. Ten artykuł jest moim tłumaczeniem z http://en.wikipedia.org/wiki/Boyd_Coddington

Spodobał Ci się ten artykuł?
Podłącz się do naszego kanału RSS , a najnowsze wpisy trafią wprost do Twojego komputera.

sobota, 6 października 2007

Robert Kubica w Złotych Tarasach part 3

Z jednej strony opowiadający i słabo słyszany Robert Kubica (kiepskie nagłośnienie) a z drugiej, naprzeciw gwiazdy popołudnia, dwa symulatory F1. Siedziałem w jednym z nich i "jeździłem" po torze Monza, ale o tym później. Taki symulator to, przypuszczam, spełnienie marzeń każdego fana motoryzacji, przynajmniej moje. Mając taki bolid w domu, dużym domu, ech. Przed tymi symulatorami stały dwa duże ekrany plazmowe, na których wyraźnie było widać symulację jazdy. Całe te fajerwerki były sterowane były najnowszymi komputerami z procesorem Intel Core 2 Quad.





No i wracamy do Roberta Kubicy i jak widzicie na zdjęciach, ten dale opowiada i opowiada. Ale już za chwilkę ma odwalić popisówę, dosłownie, odwalić ;)




Przyszła pora na przejechanie kilku rundek w symulatorze. Kubica podszedł do sprzętu i znowu coś opowiadał, nie wiem co, bo nie słyszałem, byłem za daleko a Mikołaj Sokół nadal seriami strzelał do Kubicy.
No, nareszcie, Robert zdjął swoje trampeczki, podobno super wyprofilowane pod jego stopy, i wsiadł do symulatora by... odwalić kiepskie okrążenia, hehe :)
I wtedy zapadła prawie cisza w momencie, gdy Robert rozpoczął okrążenia. W pewnym momencie ludziska śmiechem wybuchnęli kiedy Robert spytał po jakim torze jedzie (chłopak nie rozpoznał, nie dziwię mu się, kiepskie było odwzorowanie toru). Mikołaj Sokół odpowiedział że jedzie właśnie po torze Monza. Wtedy ludziska po raz drugi się uśmiali gdy Robert powiedział że to żaden tor, a tym bardziej Monza. Wtedy to i ja się uśmiałem, hehe, oczywiście z tego że program symulujący był skrewiony, hehe. Robert rozpoczął bardzo dobrze, jechał gładko, aż do kolejnego zakrętu kiedy to walnął w ścianę. Potem było średnio z tą jazdą. Kolejny zakręt i bączek. Jazda na skróty. Kubica raczej bawił się tą jazdą niż miał komukolwiek ze zgromadzonych pokazywać, jak się jeździ :) Zrobił ze trzy okrążenia i podziękował Państwu. Dziękuję :)

reszta w kolejnym poście...

Spodobał Ci się ten artykuł?
Podłącz się do naszego kanału RSS , a najnowsze wpisy trafią wprost do Twojego komputera.

Robert Kubica w Złotych Tarasach part 2

Oczekiwanie na Roberta Kubicę. Z tyłu stoi Mikołaj Sokół (ten w okularach),

komentator pewnej telewizji, relacjonującej dla nas wyścigi F1.
Za Mikołajem stoi ładnie wyeksponowany bolid BMW Sauber.


Ostatnie uzgadnianie kto i co ma mówić, zresztą i tak byli dobrze przygotowani.


Tarasy w Złotych Tarasach, a na tarasach, wbrew pozorom, mało ludzi. Cóż, oczekiwanie na największą i najbardziej znaną gwiazdę polskiego sportu, przegrało z przeglądaniem ciuchów w sklepach i żarciem całego tego syfu w fast foodach. Nawet, jakby ogłosili alarm bombowy, to klienci dalej by robili zakupy, hehe. Ale nie ważne. Ja i inni fani motorsportu, staliśmy i czekaliśmy, aż będzie można zobaczyć naszego bohatera i zrobić mu kilka fotek.



Robert Kubica szybkim krokiem wszedł na zamknięty teren, obwarowany przez ochroniarzy, nie dając szansy wielu ludkom na zrobienie jakiegoś dobrego zdjęcia. Siedział tak sobie na stołku barowym i odpowiadał na pytania zadawane przez Mikołaja Sokoła. Opowiadał tak i opowiadał jak to jest być kierowcą F1, jak jest w jego teamie BMW Sauber, co dokładnie robi w pracy, poza wyścigami, jak się przygotowuje do wyścigów.

reszta zdjęć w kolejnym poście.

Spodobał Ci się ten artykuł?
Podłącz się do naszego kanału RSS , a najnowsze wpisy trafią wprost do Twojego komputera.

Robert Kubica w Złotych Tarasach part 1

Jechałem na to spotkanie z Robertem Kubicą z radochą na twarzy. W ostatnie chwili, dosłownie na finiszu, pożyczyłem cyfrowy foto aparat. I tu wielkie, szczere podziękowania się należą dla Moniki i jej siostry Marioli, za udostępnienie foto aparatu :), bez Waszej pomocy ta opowiastka byłaby tylko opowiastką, bez wizji :) Dziękuję raz jeszcze.
Ale wróćmy do tarasów. Od samego wejścia krzyczy do mnie z wielkich głośników jeden z konferansjerów. Oho, myślę sobie, impra na całego. Rozglądam się i widzę że trzeba na piętro wjechać. No to idę. Jadę ruchomymi schodami i widzę mnóstwo ludzi i jeszcze więcej ochroniarzy. Kieruję się powoli do miejsca, gdzie jak mniemam ma się Kubica pojawić. Ale co to?! Zatrzymuje mnie jeden z ochroniarzy i mówi do mnie tym swoim zmodyfikowanym głosem. - Tu przejścia nie ma. Proszę się cofnąć.
A ja mu na to: - Ja, mam kartę wstępu VIP :)
Spojrzał tymi swoimi mniej bystrymi oczkami, przeczytał co mu na identyfikatorze było kazane i wpuścił mnie. Świat F1 stał się dla mnie otwarty :).
Ale radość moja krótka, gdy walka o miejsca zaczęła się na dobre. To z prawego łokcia to z lewego, przepychany byłem nie miłosiernie. Dłużny nie byłem, przystąpiłem do ofensywy o jak najlepsze miejsca i ... przegrałem. Wspomniani wcześniej ochroniarze, skutecznie utrudniali wszelkim ludkom, również i mi, dojście do jak najlepszej pozycji. Nic to, stanąłem przy samym wejściu na zagrodzoną strefę, tak że miałem na swojej, na wyciągnięcie ręki, bohatera dnia. I tu się muszę przyznać Wam do czegoś: skwasiłem zrobienie dobrego zdjęcia Robertowi, gdy szedł w moją stronę. Aparat był ok, zarzucić nic mu nie mogę. Skwasiłem ja, nie zdążyłem wyostrzyć obrazu i zrobiłem zdjęcie za mgłą :). Ale tą niewybaczalną stratę, powetowałem sobie katalogiem zdjęć z innych, równie ciekawych ujęć, chodząc po galerii tam i z powrotem. Zresztą, sami zobaczcie.

Spodobał Ci się ten artykuł?
Podłącz się do naszego kanału RSS , a najnowsze wpisy trafią wprost do Twojego komputera.

Jak wygrałem spotkanie z Robertem Kubicą w Hard Rock Cafe

Witajcie!

Tak! To prawda. Wygrałem zaproszenie na spotkanie z Robertem Kubicą! A wszystko dzięki stacji Antyradio, której słucham co dziennie, prawie non stop, bo to najlepsza stacja jest i basta!
A było to tak.
Dnia 17 września roku obecnego, "Ostry Dyżur" w Antyradio słuchałem, jak co dzień. Słucham, słucham i co słyszę? Konkurs na temat F1 szumnie zapowiadają w przerywnikach. Robię głośniej i słucham dalej. W końcu jest, pada pytanie konkursowe.
A brzmiało ono tak: Na jakich oponach jeździ team BMW Sauber w obecnym sezonie?
Odpowiedź w ułamku sekundy spłynęła z umysłu mego do palców na klawiaturę. Opony Bridgestone ma się rozumieć.
Po ośmiu minutach cieszyłem się jak dziecko :) Tym bardziej, że nigdy w życiu niczego nie wygrałem... bo i też w nic na poważnie grałem. A tu proszę, jeden mały mail, jedna duża nagroda!
Nagroda do odebrania osobiście w stacji Antyradia. No to idę. Całą drogę cieszyłem się tą całą sytuacją, ludzie patrzyli się na mnie jak na przygłupa, ale Ja miałem to tego dnia głęboko w .... .
Wchodzę na samą górę 12-sto piętrowego budynku, po drodze mijam Aleksandra "Ostrego" Ostrowskiego, który szedł an fajkę.
Jestem na miejscu. Wciskam przycisk a recepcjonistka pilotem otwiera mi drzwi.
- Dzień dobry, słucham pana? - pyta recepcjonistka,
- Dzień dobry. - odpowiadam dalej ucieszony jak po skręcie, - przyszedłem odebrać nagrodę ! :)
- Proszę wypełnić kartę odbioru nagrody. - mówi spokojnie, w przeciwieństwie do Mnie.
- Proszę chwilkę poczekać. - mówiąc nadal tym uprzejmym i spokojnym głosem.
Poszła. Poszła po moją nagrodę! Myślałem że zaraz zwariuję, jak przy kawałkach Rage Against The Machine!
Wraca z powrotem, po około 5 minutach. Niesie ze sobą niewielką kopertę.
- Proszę, oto Pańska wygrana. - mówiąc tą formułkę, wręczyła mi, kopertę, TĄ KOPERTĘ!

Otwieram kopertę, powstrzymując nerwy przed jakimś niekontrolowanym odruchem.
W środku znajduję zaproszenie


i identyfikator z wyraźnym napisem VIP


(wolałbym tam widzieć moje imię i nazwisko, ale ok, niech im będzie, takiemu koniowi nie będę zaglądał w paszczę).
Podziękowałem grzecznie i wyszedłem na prawie miękkich nogach. Od tej moje myśli krążyły tylko wokół tej imprezy pokazowej w "Złotych Tarasach" i spotkaniu parę pięter niżej w "Hard Rock Cafe" i zaprawdę powiem, lepszego miejsca nie mogli znaleźć, serio.

Gdy kładłem się spać, zachowywałem się jak pięciolatek przed Bożym Narodzeniem, z myślą, co mi Mikołaj pod choinkę przyniesie.... zabawne.

Spodobał Ci się ten artykuł?
Podłącz się do naszego kanału RSS , a najnowsze wpisy trafią wprost do Twojego komputera.

Robert Kubica pokazał na co go stać

Dawno już nie byłem tak podekscytowany podczas oglądania wyścigu F1 jak właśnie dziś. Z jednej strony wiadomość o tragicznej śmierci Colina McRae i jego synka, a z drugiej, że Robert Kubica wystartuje z 14 pozycji, w Grand Prix Belgii na torze Spa-Francorchamps. W sobotnich kwalifikacjach, Robert pojechał tak jak zawsze czyli wyśmienicie. Zajął 5 miejsce startowe, zaraz za najlepszymi w stawce kierowcami Ferrari i McLaren Mercedes. I wszystko byłoby piękne, gdyby nie fakt, że Robert w swoim BMW jechał już z wymienionym silnikiem po piątkowym defekcie. A idąc w myśl przepisów, jeden silnik musi starczyć na dwa wyścigi. W efekcie Robert Kubica ląduje na 15 pozycji. W dniu wyścigu, szczęcie w nieszczęściu, Robert awansuje o 1 pozycję tuż przed startem. Powód? Giancarlo Fisichella a właściwie w jego bolidzie również uległ awarii silnik i również musiał być wymieniony. Odrabiamy straty :)
Start.
Wiadomo było że Robert Kubica będzie musiał szarżować i przynajmniej zaraz po wystartowaniu odrobić kilka miejsc. Owszem, udało się przeskoczyć Vitantonio Liuzzi ale to wszystko co można było zrobić do pierwszego zakrętu. Ale to co Robert pokazał na kolejnych okrążeniach, udowodniło że kierowca teamu BMW Sauber jest zasługuje na miano najlepszego kierowcy z poza trzonu, jakim są zespoły Ferrari i McLarena. Jak rakieta połykał kierowców jednego za drugim, aż utknął na parę okrążeń za Heikki Kovalainenem. I już myślałem że Roberta dopadnie kolejny pech i będzie wlókł się za faktycznie wolniejszym od siebie "Kovą". Okrążenie za okrążeniem Robert cisnął fina, to z lewej to z prawej, o centymetry od opon bolidu Renault. Dawno już nie widziałem takiej jazdy na krawędzi! I jest! W najmniej spodziewanym momencie, Robert wcisnął się między Heikki a ostatnią szykaną przed prostą start-meta. To było coś! Robert wychamował
najpóźniej i w ostatniej chwili wszedł w sekwencję zakrętów prawy lewy. To był majstersztyk.
Oczywiście, taka walka odbiła się sporą czkawką na czasie jaki Robert stracił. Ale nic to, trzeba jechać dalej.
Po 15 okrążeniach BMW Sauber wezwał Roberta na pierwsze tankowanie. Taka decyzja dała od razu dwie odpowiedzi że, Kubica jedzie na dwa Pit Stopy i że nie będzie już walki o wyższe pozycje. Ale to tylko moja ocena sytuacji, zresztą nie pomyliłem się.
Po zatankowaniu bolidu i wymianie opon z twardych na twarde, Robert wyjeżdża na tor na 11 pozycji, zaraz za Davidem Coulthardem. Hmm, przeciwnik nr 2. I tu Robert Kubica można by rzec poległ w walce o dobrą pozycję. W połowie wyścigu, czyli na 22 okrążeniu, Kovalainen zjeżdża na swój pierwszy i ostatni Pit Stop ale David Coulthard nadal blokował naszego kierowcę. To spowodowało że strata jak wytworzyła się podczas wleczenia się Szkotem, a tak był jeszcze przez kolejne 3 okrążenia, nie dała szans na wypracowanie sobie odpowiedniego bufora czasu by spokojnie móc walczyć o 8 a nawet i 7 pozycję. Tu Robert już nie mógł zrobić nic tylko czekać aż David zjedzie na tankowanie i zmianę opon. Spa-Francorchamps jest trudnym torem i widać to było gdy kierowcy próbowali się utrzymać za sobą w tzw. tunelu aerodynamicznym. Tam po prostu brakowało powietrza by docisnąć bolid do toru.
No nareszcie! Wyjątkowo trudny do pokonania, tego dnia, David Coulthard zjeżdża na swój Pit Stop, jedyny w tym wyścigu. I tu mała refleksja. Dlaczego taktycy BMW Sauber nie zastosowali systemu jednego postoju? Kubica ma ewidentnie lepszy bolid od konkurentów spoza czołówki, to widać i tabela wyników też to potwierdza.
Są pewne tory w kalendarzu F1, gdy nie ma za wiele miejsc do wyprzedzania przeciwników podczas wyścigu a miejsca w kwalifikacjach są na wagę złota. Robert Kubica miał w Spa ewidentnego pecha i to tak dotkliwego że, wylądował na 14 pozycji startowej. Wyprzedzanie wtedy na torze jest trudne i czasami nie możliwe. Kubica miał takie momenty dwa razy i przypuszczać można było, jak bardzo "krew zalewała" szefów BMW Sauber i widzów przed TV, gdy jak Culthard zjechał w końcu do boksów, Robert zaczął odrabiać na każdym następnym okrążeniu każdą dodatkową sekundę! Ech, co by było gdyby nie tych dwóch maruderów.
Niestety, pogoń za straconym czasem nie wystarczyła do wyrobienia sobie wystarczającej przewagi, gdy tylko Robert Kubica zjedzie na kolejny Pit Stop.
Szczęście dla Kubicy w nieszczęściu dla Davida Coultharda, ten drugi odpada z wyścigu na 13 okrążeń do mety...... szkoda słów, nie dość że d... zawracał Robertowi, to do mety jeszcze nie dojechał.
OK, jedziemy dalej.
11 okrążenie przed końcem wyścigu, BMW wzywa Roberta na drugie tankowanie i zmianę opon, tym razem miękkie. Chłopaki w boksie nie popełnili tym razem jakiegoś strasznego błędu i szybko uwinęli się z bolidem. Na nieszczęście dla Kubicy (ile razy jeszcze), ląduje za Heikki Kovalainenem... na 9 pozycji, ech. Ale Robert ma tajną broń: świeże, miękkie opony. Takie oponki to skarb na końcówkę wyścigu. Szybko dogonił Kovalainena, by móc nareszcie wyprzedzić Fina. Ale takie opony to też duży problem, gdy zedrze się z nich super przylepna nawierzchnia. Niestety, Robert nie zdołał wykorzystać możliwości opon i już do samego końca utknął za Heikkim. Jeszcze w samej końcówce, na ostatnim zakręcie przed prosta Start/Meta, Robert zarzucił ostatni manewr wyprzedzania ale bez powodzenia.
Walczył dzielnie nasz kierowca do końca wyścigu, ale nie dał rady. Jak już pisałem wcześniej, tor jest trudny do wyprzedzania a i docisku za bolidem nie ma, by utrzymać w się tunelu aerodynamicznym na zakrętach w szczególności. No nic to, ostatecznie Robert Kubica zakończył wyścig na 9 pozycji.

Ten wyścig miał również innego bohatera, a był nim Adrian Sutil z zespołu Spyker. Moim zdaniem był to przełomowy wyścig dla zespołu a w szczególności dla samego Adriana Sutila.
Nikt nie spodziewał się że, po tak odległej pozycji startowej-20, kierowca Spykera będzie nawiązywał walkę z lepszymi i bardziej doświadczonymi od siebie przeciwnikami! Ostatecznie Adrian Sutil wylądował na 14 pozycji, najlepszej w swojej dotychczasowej karierze. Bravo.

Podsumowując moją opowieść o tym wyścigu, chciałbym napisać i sądzę że wielu też tak myśli, że Robert Kubica to obok Lewisa Hamiltona najlepszy "rookie" w F1 i należy się naszemu kierowcy lepszy samochód, o teamie nie mówiąc.

Spodobał Ci się ten artykuł?
Podłącz się do naszego kanału RSS , a najnowsze wpisy trafią wprost do Twojego komputera.

Pamięci Colina McRae

Powiem Wam coś. Rozpłakałem się jak dziecko, a stary ze mnie koniu, gdy dowiedziałem się o śmierci Colina. To był szok a później łzy popłynęły mi po policzkach, gdy słuchałem kolejnych słów o tym zdarzeniu. Usiadłem, jakby ścięty z nóg i uwierzyć nie mogłem w to co słyszę i widzę.
Colin McRae nie żyje! Nie dość by było tej informacji gdy wiadomości ciąg dalszy taki że leciał z nim również jego 5 letni syn! i dwie inne osoby! To wielka strata, kolejna, ile ich jeszcze będzie...

Inaczej miałem zacząć tego bloga, inna wiadomość miała się znaleźć jako pierwsza. Zresztą, jaka informacja miałaby być ważniejsza dziś jak nie właśnie ta? Sami sobie odpowiedzcie.

Pamiętam jak dziś, gdy pojawiła się gra Colin McRae. To było coś! Grafika, te dźwięki no i ta nazwa: Colin McRae Rally. Gra sygnowana takim nazwiskiem musiało się odbić wielkim echem w moim postrzeganiu gier komputerowych w działce rajdówki, wyścigówki, ale też to echo zostało usłyszane przez innych producentów gier i w końcu zaczęły pojawiać się naprawdę dobre produkcje. Ale ja nie o tym.
Jestem fanem Colina. Lubię jego agresywną jazdę, te zacięcie w dążeniu do celu. Oczywiście, miał momenty załamki i "potrafił" 11 razy pod rząd rozbijać rajdówkę na trasach, ale zaraz następnym razem wygrywał i pokazywał wszystkim, że stać go jeszcze na wiele. To on, w 1995 roku, zapisał się w historii sportu motorowego jako pierwszy Brytyjczyk, który został rajdowym mistrzem świata, a w latach 1996, 1997 i 2001 był wicemistrzem świata...


Colin miał 39 lat. Składam hołd Wielkiemu kierowcy.

Spodobał Ci się ten artykuł?
Podłącz się do naszego kanału RSS , a najnowsze wpisy trafią wprost do Twojego komputera.

wtorek, 2 października 2007

Westfield Sports Cars

Wiadomo dla znawców, a dla nowych nie za bardzo, że królestwem kit-karów i replik jest?... tak, bravo Jasiu, Wielka Brytania. Otóż w kraju tym, największą firmą typu tego jest... Westfield Sporstcars.

A zaczynali tak...
W 1982 roku pewien człowiek, a nazywali go Chris Smith, zaprojektował i zdecydował o jego budowie, podobno super fajny Lotus Eleven Le Mans z 1956 roku.


(mi się jakoś nie podoba). I wtedy to firma, za sprawą popularności tej repliki, wypłynęła na szerokie wody. Przed nadejściem Wielkanocy 1983 roku, przedsiębiorstwo Westfield SportsCars stał się faktem, ale wraz z popytem i dużym zainteresowaniem pierwszym samochodem, firma musiała zwiększyć sztab ludzi pracujących nad produkcją pojazdu.

Po wprowadzeniu na rynek nowego, równie dobrego samochodu Westfield 7SE,

została podjęta decyzja o zaprzestaniu produkcji Lotusa XI i skoncentrowaniu się na nowym samochodzie. Przedsiębiorstwo kontynuowało szybkie rozrastanie by poradzić sobie ze wzrastającymi wymaganiami klientów. Doprowadziło to zmian konstrukcyjnych a dokładnie wzmocnieniu uległa cała konstrukcja pojazdu. Westfield, od tego momentu, stał firmą o dobrej reputacji.

W 1991 roku, Westfield ciągle rozrastając się, ponownie się przeprowadził, tym razem do imponującej fabryki i biurowca w Kingswinford, gdzie nadal produkują tam do dziś. To w tym miejscu powstał niesamowity SEiGTH V8, który wstrząsnął podobno wstrząsnął tamtejszą ziemią. Z potworną mocą i niewiarygodnym przyspieszeniem od 0-60 mil/h (około 100 km/h) w 3,6 sekundy, stał się najszybszą maszyną, jaką Westfield dotychczas zbudował, został entuzjastycznie przyjęty przez krytyków prasy motoryzacyjnej.

Od zakończenia produkcji Lotusa XI w 1996 roku, do firmy spływały nieustającym strumieniem, listy z pytaniami, kiedy nastąpi reaktywacja. W listopadzie roku 2004, Chris Smith wprowadził ponownie do produkcji Lotusa XI.

W grudniu 2006 roku, firma Potenza Sports Cars, została współwłaścicielem Westfield SportsCars. Potenza kontynuuje rozwój i ekspansję marki i biznesu na nowe rynki.

Westfield od początku swego istnienia, sprzedał 8500 sztuk różnych modeli a efektem ciężkiej pracy przez lata i zbudowania bardzo dobrej reputacji wśród klientów stałych i tych nowych, jest produkcja ponad 400 sztuk samochodów rocznie.

Inne samochody ze stajni Westfield SportsCars to przede wszystkim przeróżne mutacje i kombinacje Lotusa Seven.

Seria Sport S Ultimate to odchudzona o 15 % rama od wersji standard Sport. Silnik ma podniesioną moc do 250 KM, co daje mu 495 KM na tonę, skojarzony z 6 biegową, ręczną skrzynką biegów, stając się jedną z najszybszych maszyn jeżdżących po drogach.

Spodobał Ci się ten artykuł?
Podłącz się do naszego kanału RSS , a najnowsze wpisy trafią wprost do Twojego komputera.