czwartek, 3 stycznia 2008

60 lat Ferrari - Buon compleanno, Ferrari!

Ferrari skończyło w ubiegłym roku 60 lat. Z tej okazji Włosi wypuścili na rynek 60 specjalnych modeli, wybrali się w międzynarodową sztafetę i szykują się na wielką imprezę w Maranello. My zaś poszperaliśmy tu i ówdzie i przygotowaliśmy dla was lekko strawną ściągawkę z historii firmy.

Założyciel firmy Enzo Ferrari zaczynał swoją karierę w zespole wyścigowym Alfy Romeo, która największe sukcesy na torach odnosiła w latach 30. Potem firma wycofała się ze sportu, ale Enzo był tak żądny sukcesów, prędkości i sławy, że stworzył własny wyścigowy team. Pierwszy samochód firmowany nazwiskiem il signor Ferrari pojawił się w 1947 roku. Model 125S wykrzesał z 12 cylindrów raptem 65 KM, ale to wystarczyło, aby auto jeszcze w tym samym roku wygrało 6 z 17 wyścigów. Dla Enzo to był znak, że podąża w dobrym kierunku. Ferrari jest obecnie liderem Formuły 1. Włoska firma jako jedyna wzięła udział w każdym wyścigu i wygrała 195 z 745 Grand Prix. A co się stało z pierwszym modelem? Niedługo potem 125S został rozebrany na części, ponieważ potrzebne one były do kolejnych modeli.

Dla Enzo Ferrariego najważniejszy był sport. Produkcję seryjną, klientów i całą resztę tego, co nie było bezpośrednio związane z torem wyścigowym, traktował jako zło konieczne. Do legendy przeszło jego spotkanie z Ferruccio Lamborghinim, który narzekał na sposób działania sprzęgła i awaryjność swoich Ferrari. Enzo stwierdził bezpardonowo, że producent traktorów (Lamborghini wytwarza je do tej pory) nie będzie mówił mu, jak się robi sportowe auto. Ferruccio przysiągł, że zrobi "Ferrari lepsze niż samo Ferrari". Od tamtej pory Lamborghini to dla Ferrari wróg numer 1. Enzo nie przejmował się też swoimi pracownikami. Kiedy na torze zginął w wypadku jeden z kierowców Ferrari, apodyktyczny właściciel spytał tylko, jak bardzo ucierpiał na tym sam bolid. Skąd u pana Ferrari taka miłość do sportu? Pewnie stąd, że zbudował sobie dom przy torze wyścigowym Fiorano, na którym do tej pory testowane są modele tej włoskiej firmy, a którego zakręty do złudzenia przypominają te z torów F1. Może gdyby nie słyszał codziennie ryku silników, byłby nieco bardziej przystosowany do życia w społeczeństwie?

Przez 60 lat istnienia Ferrari stworzyło kilka wspaniałych modeli. Model 250 GTO zasłużył na stałe miejsce w panteonie motoryzacji, mimo że był nielegalny. Dlaczego? Aby brać udział w wyścigach GT w latach 60., firma musiała wyprodukować 100 egzemplarzy danego modelu dla zwykłych klientów. Jednak Ferrari zrobiło tylko 39 sztuk 250 GTO, ale manipulowanie numerami podwozia pozwoliło ukryć oszustwo. Teraz ten model z 300-konną V-12-ką pod długą maską wart jest około 45 milionów złotych. Całkiem sporo jak na motoryzacyjne oszustwo.

Dla Ferrari silnik V8 jest tym, czym dla innych marek R4. Dla Enzo, którego często nazywa się "el Commendatore", rozmiar miał znaczenie i dlatego uznał, że model z silnikiem V6 będzie kalał wizerunek firmy. To dlatego właśnie sześciocylindrowy model 246 GT nie miał charakterystycznego dla Ferrari żółtego znaczka z czarnym koniem (cavallino), ale logo Dino. Tak nazywany był pieszczotliwe syn Enzo, który zresztą sam skonstruował sześciocylindrówkę. Początkowo planowano, aby Dino było tym dla Ferrari, czym teraz jest Dacia dla Renault, jednak po dziewięciu latach (1965-74) zrezygnowano z niej. Na 40. urodziny Włosi zafundowali sobie model F40. Jego nadwozie wykonano z kewlaru, zapomniano o jakichkolwiek luksusach we wnętrzu (nie było nawet wewnętrznych klamek!), a z tyłu zamontowano jeden z najpotężniejszych spoilerów w historii firmy. W cenie był także silnik V8 o mocy 478 KM. F40 to bezwzględny sportowiec bez żadnego znieczulenia. Powstał w czasach, kiedy wymagania wobec nieuważnych pieszych nie istniały, kiedy nikt nie przejmował się uchwytami na kubki i losem misiów polarnych. Teraz już nikt takich samochodów nie robi.

Obecnie wizytówką marki jest model Enzo. Owszem, jest wolniejszy niż Bugatti Veyron i ma dyskusyjną urodę, ale to jest ucieleśnienie supersamochodu. Gdyby pan Enzo jeszcze żył, byłby z tego modelu naprawdę dumny. Auto zbudowano z kosmicznych materiałów, zaaplikowano mu dwanaście cylindrów produkujących 660 KM i sprzedawano tylko wybranym. Nicolas Cage, Eric Clapton, Rod Steward czy Jay Kay to tylko niektórzy posiadający w swoich garażach Enzo. To niewielkie pocieszenie, ale jeden z 399 egzemplarzy jeździ po polskich drogach. Początkowo był czerwony, ale po pewnym czasie właściciel zmienił zdanie iFerrari dostarczyło mu czarną karoserię. Ot, taka mała zachcianka.

Trzy na cztery modele Ferrari są czerwone, jednak zdarzają się też niebieskie, zielone, białe i brązowe. Te ostatnie są tak rzadkie, że osiągają wyższe ceny niż ich czerwone odpowiedniki. Można też spotkać modele pomalowane na matową wojskową zieleń, w kolorze śliwkowym lub w dwukolorowych wersjach. Przykładem może być Enzo. Jeden z klientów jest przekonany, że żółty dach doskonale wygląda z czerwonym nadwoziem. Czerwień kojarzy się z miłością, namiętnością i seksem. Coś w tym musi być, ponieważ właściciele kochają swoje auta pomimo kłopotów z niezawodnością. Znana jest historia czteroletniego modelu 550 Maranello, którego koszty napraw w ciągu jednego roku przekroczyły 23 tys. dol.! Ferrari bywają kapryśne, ale ich właściciele kochają je bezwarunkowo. A właśnie, jaki jest przeciętny właściciel auta z rozbrykanym koniem na masce?

98 proc. z nich to mężczyźni, którzy najczęściej trudnią się handlem nieruchomościami. Co piąty z nich ma w pracy przełożonego. Co trzeci klient mieszka w USA, co drugi ma minimum pięć innych aut, a 65 proc. z nich ma więcej niż jeden model Ferrari. Szokujący jest fakt, że 70 proc. właścicieli (!) zataja przed rodziną fakt posiadania Ferrrari. Boją się, że zostaną oskarżeni o skrajną nieodpowiedzialność. W efekcie niektórzy trzymają swoje auta w garażach przyjaciół Większość z obecnych właścicieli Ferrari wskazuje Mazdę MX-5 jako swoje pierwsze auto. Jeśli nie miałeś Mazdy i nie handlujesz mieszkaniami, możesz mieć namiastkę Ferrari. Sklepy firmowe oferują wszelkiej maści gadżety związane z marką. Koszulki, czapeczki, breloczki, konie na biegunach czy szlafroki to niektóre gadżety z logo Ferrari.

Nie ma tego w żadnych statystykach, ale przyszli właściciele Ferrari są w stanie zrobić wszystko, aby dostać upragnione auto. Obecnie czas oczekiwania na model z Maranello dochodzi do czterech lat. Wszystko dlatego, że auta produkowane są w jednej fabryce (uznanej ostatnio za najlepsze miejsce pracy w całej UE), która w najlepszym swoim roku wyprodukowała 5658 aut. Dla porównania: w zeszłym roku z zakładów koncernu General Motors wyjechało 9,2 mln aut. A to oznacza, że na stworzenie 5658 aut GM potrzebuje niecałe sześć godzin

O tym, że niektórzy klienci są naprawdę zdesperowani, niech świadczy historia pewnego Chińczyka, który zaoferował firmie, że zapłaci trzy razy więcej za 612 Scaglietti (cena bazowa to ponad 220 tys. euro), jeśli tylko nie będzie musiał czekać dwóch lat na odbiór. Ferrari oficjalnie odmówiło.

Co się tyczy Scaglietti, to na 60-lecie Ferrari wypuściło jego wersję limitowaną. Każdy z 60 egzemplarzy ma szklany dach i tabliczkę informującą o jednym z najważniejszych momentów w historii firmy. Świętowanie rozpoczęto już 29 stycznia, kiedy spod włoskiej ambasady w Abu Dhabi wystartowała sztafeta Ferrari. Bierze w niej udział 10 tys. egzemplarzy Ferrari i każde z nich na określonym odcinku będzie "niosło" coś w rodzaju pochodni, która jednak nie płonie, ale wskazuje 60 kluczowych wydarzeń w historii firmy. Finał imprezy zaplanowano na 23 czerwca w Maranello. Tam też rozpocznie się huczne świętowanie urodzin firmy.

PS Buon compleanno oznacza po włosku "wszystkiego najlepszego".

Brak komentarzy: